Nie ma wątpliwości - był, odwiedził nas, gdy spaliśmy. Pierwszy, niepodważalny dowód to buty pełne łakoci i upominków. Na kuchennym stole został też niezbity corpus delicti w postaci śladów po jego nocnej uczcie. Zostawiliśmy mu szklankę mleka i talerz ciastek, specjalnie przypalonych dla niego przez Zosię i tatę. Młoda dołożyła jeszcze banana, zatroskana o jego formę w tę wietrzną noc. Drugi raz w życiu widziałam moje dziecko dosłownie roztrzęsione z emocji, małe, drżące rączki niezdarnie walczyły w pudełkami i taśmami, rwały papiery, zaspane czarne oczka błyszczały i z każdą chwilą otwierały się coraz szerzej z zachwytu, a pulchne policzki nabierały rumieńców z wrażenia. Piszczała, skakała, tuliła swoje aniołki i małego jamnika. Istny szał-pał.
Kto nie widział dziecka w mikołajkowy poranek, nie widział prawdziwej magii, szczerej fascynacji, nie doznał tego szczególnego rodzaju wzruszenia. Nie sądziłam, że oszukiwanie dziecka może mi sprawić kiedykolwiek taką radość.
Tę chwilę w porannym półmroku zostawię tylko dla nas, za piękna, zbyt rodzinna i tylko nasza była, by biegać z aparatem. Uwieczniłam krajobraz po bitwie, gdy młoda, posilona sporą dawką czekoladowych misiów i żelków, z aniołkiem w kieszeni poleciała już do przedszkola.
Jeszcze ten śnieg za oknem, czysty i puszysty, tak, jak chciałam. Magiczne fluidy wiszą w powietrzu, czuję to wyraźnie. Ale cudnie jest.
P.S: Dziś odpalamy piernikową manufakturę, w weekend będą więc pepparkakor oraz świąteczne DIY: domowe kule śniegule. Zaglądajcie!
ah zazdroszczę zazdroszczę takiego mikołajowego poranka :)
OdpowiedzUsuńja też)a skąd można przygarnąć jamnika w sweterku?:) cudny.
OdpowiedzUsuńNo właśnie - skąd jamnik? :)
OdpowiedzUsuńDziewczyny, jamniki, kotki, króliki sweterkowe są w moim ukochanym Accessorize:)
OdpowiedzUsuńDzięki, już tam zaglądam...
OdpowiedzUsuń