Gdańsk jest muzealny i toporny, niestety. Mimo wielu ciekawych inicjatyw kulturalnych, festiwali, fajnych ludzi i coraz większej liczby dobrych lokali, wciąż taki jest. Taka jego architektura, taki słaby urbanizacyjny (nie)ład, taka brutalnie pocięta przestrzeń plus taki urząd. Lwy w koronie zamiast logo, Maryla Rodowicz na Targu Węglowym plus Jarmark Dominikański - żenada, wstyd i obciach. Gdyby nie ludzie - organizacje, stowarzyszenia, kluby i artyści, to miasto nadal byłoby totalnie siermiężne.
Tym bardziej cieszy, że coraz więcej ich - ludzi i inicjatyw, mających na celu ożywienie jeszcze do niedawna całkiem wymarłego centrum. Centrum spod znaku bernstein i czerstwych ogródków gastro wypełnionych najwyżej do 19-tej. To, co zauważałam od dawna - i co szczególnie kłuło w oczy po powrotach z europejskich metropolii, widzi coraz więcej Gdańszczan, tylko im - w przeciwieństwie do mnie - chce się działać.
Dlatego wczoraj, kiedy wreszcie po niemal tygodniu obserwacji tylko w internecie, wreszcie udało mi się dotrzeć na Targ Węglowy i usiąść na trawie (sic!), nie mogłam się tym nacieszyć. Takie tętno przestrzeni miejskiej, znane mi dotąd tylko z Berlińskich placów, Paryskich skwerów, czy Londyńskich parków poczułam dziś w moim (muzealnym i topornym przecież) Gdańsku!
Była joga na trawie, leżaki, kocyki, piknikowe kosze, drewniane kubiki, salsa, hula-hop, rysowanie, bieganie i wygrzewanie się słońcu, w miejscu, w którym jakiś kretyn kilkadziesiąt już pewnie lat temu stworzył parking. Nareszcie - myślałam sobie - i nie mogłam napatrzeć na starszą panią na leżaku obok, która czytała książkę. I na tę rodzinę na kocu, podjadającą owoce z koszyka.
Gdańsku, bądź fajny wreszcie, daj się lubić, stary zgredzie. Wpuść trochę powietrza w swe zatęchłe mury, pozwól ludziom żyć, daj im trochę miejsca, a zrobią z nim cuda.
P.S: Teoretycznie jechałam też na śniadanie serwowane przez trójmiejskie blogerki kulinarne, ale o 11:30, pół godziny po otwarciu, niestety nie było już po nim śladu. Rozczarowana, musiałam smigać do sieciówki, by dać dziecku ubiecanego muffina i sok. Trochę szkoda, nastawiałam się na coś innego, liczyłam, że to będzie taki śniadaniowy targ z prawdziwego zdarzenia, ze straganami, z których wynikałoby, kto zacz. A tak, ani jedzenia, ani blogerek nie dało się zlokalizować w tym tłumie. Taka sytuacja.
Myślę, że ilość ludzi mediów z aparatami/ kamerami / dyktafonami rejestrujących całe wydarzenie też daje do myślenia. Skoro na jednego zwykłego ludka czytającego książkę na leżaczku przypadało średnio dwóch dziennikarzy czy blogerów, to faktycznie znaczy, że inicjatywa się podoba i warto ciągnąć temat :) No i ja na przykład jestem dumna z naszych rodaków, że przez cały tydzień nie rozkradli leżaczków i książek, co - spójrzmy prawdzie w oczy - jeszcze kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia! Rozwijamy się! :)
OdpowiedzUsuńPo zdjęciach widać, że warto było być. Szkoda, że nie udało mi się dotrzeć. Co do Gdańska - może warto otaczające miasta (Gdańsk, Sopot, Gdynia) potraktować jako całość - Trójmiasto - wtedy nie wygląda wszystko tak źle. Tak sądzę... Pozdrawiam (Łukasz - morzemysli.pl)
OdpowiedzUsuńO! Mój rowerek się załapał :)
OdpowiedzUsuńWarto było zdecydowanie, świetny klimat, ludzie wygłodniali takich sytuacji - to rzeczywiście wisiało w powietrzu. Normalnie czuło się takie wielkie "hurra, nareszcie!" :)Rozwijamy się z pewnością i to naprawdę bardzo cieszy. Weronika - piękny!
OdpowiedzUsuń