Nie wierzę w niejadki. To znaczy wiem, że istnieją dzieci, które nie chcą jeść, ale nie wierzę, że to niejedzenie może być samoistne. Że oto weźmie się dzieciak i zacznie odżywiać energią kosmiczną, bo tak mu wygodniej, że jedzenie mu nie podchodzi.
Owszem, ono może być nudne i może być koszmarem, gdy starzy je nim uczynią, ale to tylko dowodzi prawdziwości mojej tezy - dzieci nie rodzą się niejadkami. To my je nimi czynimy. Mamo niejadka - zanim się obrazisz i przestaniesz to czytać, weź głęboki oddech i spróbuj kontynuować, a nuż Ci się przyda.
Z moich obserwacji wynika, że pokarmów odmawiają zazwyczaj dzieci rodziców, którzy sami mają jakiś problem z jedzeniem. Tak się jakoś złożyło, że widziałam tylko, by nie próbowały nowości dzieci ludzi, którzy sami mają sporo gastronomicznych ograniczeń i nie tolerują wielu smaków. To pewnie nie reguła, ale pójdę o zakład, że korelacja tu występuje. Obserwacja to najlepszy nauczyciel. Produkujemy niejadki wciskając jedzenie, prosząc, szantażując - wówczas dajemy sygnał, że to dla nas ważne, że to coś, czym można manipulować. Chwaląc i nagradzając takowoż - patrz: punkt wyżej. Posunięciem gwarantującym niejedzenie jest także wciskanie dzieciakowi papek i ciapek bez smaku, mimo że ma już te swoje parę zębów i chętnie by z czymś ciekawszym powalczył. Niejadek powstaje, gdy nie ma wyboru, gdy nie pozwalamy mu czegoś nie lubić. Nie wierzę, by jakikolwiek osesek miał zamiar zagłodzić się na śmierć, to niemożliwe.
Zośka generalnie jest dzieckiem dobrze jedzącym, choć ma gorsze okresy. Zazwyczaj chętnie próbuje nowości, nie raz dumna pstrykałam fotki jej talerza, na którym szparagi, oliwki i mango. Uwielbia łososia, wcina świeży szpinak, sałatę, camembert, paprykę, kasze i owsianki. Nie lubi pomidorów, tuńczyka, czosnku, rzodkiewek, twarogu i paru innych smaków, szanuję to, ma prawo, nie wciskam i nie namawiam. Młoda niestety za bardzo lubi słodycze i tu czasem pojawia się problem, tu nie daję rady wprowadzać w życie mojej filozofii. W kwestii słodkości zasada jest prosta: nigdy nie są w nagrodę, jedyny warunek, to musi być po zdrowym i dobrze zjedzonym posiłku (oprócz kolacji rzecz jasna). I to niestety już w jej głowie, mimo moich kazań i starań, i tak stało się nagrodą za zjedzony obiadek. A gdy odmówię, bo nie zjadła - to przecież nic innego jak kara i całą moją filozofię szlag trafia.
I ostatnia kwestia - na Zosinym talerzu zawsze jak w lustrze odbija się atmosfera naszego domu. Gdy się sprzeczamy lub gdy ja jestem smutna, gdy któreś z nas jest nerwowe, gdy coś wisi w powietrzu - Zośka zawsze grymasi, wybrzydza, grzebie w jedzeniu, skubie, zostawia, nie ma apetytu. Polecam więc taką refleksję, mamy niejadków - nie mówię, że macie chore rodziny, ale żeby tak bardziej surowo przyjrzeć się sobie. Dziecko nie wszystko potrafi powiedzieć, przeżyć, odreagowuje na swój sposób. Może trzeba odstawić ten syrop na apetyt, te sztuczki i szantaże porzucić, dać mu spokój z tym kotlecikiem ("ziemniaki możesz zostawić, chociaż mięsko zjedz") i przyjrzeć się sobie, hmm?
Kotleciki indyczo-szpinakowe
Składniki:
0,5 mięsa z indyka (ja kupuję całą pierś i mielę sama)
kilka garści świeżego szpinaku (według uznania)
1 jajko
2 ząbki czosnku
sól, pieprz
bułka tarta
olej do smażenia
(opcjonalnie: do środka można wetrzeć żółty ser, po usmażeniu wspaniale się ciągnie, ja jednak tnę kalorie)
Przygotowanie:
- pierś indyczą umyć, pokroić na mniejsze kawałki, wrzucić do malaksera z ostrą końcówką do siekania
- do maszyny wrzucić pozostałe składniki: szpinak, czosnek, jajko, szczyptę soli i pieprzu, zmiksować (można użyć też mielonego mięsa i posiekać drobno szpinak, czosnek wcisnąć, doprawić, zamieszać)
- toczyć średnie kuleczki wrzucać w bułkę tartą, obtaczać
- rozgrzać olej, obsmażyć kuleczki na złoto z wszystkich stron
- podawać z ulubionymi dodatkami (u mnie zazwyczaj kasza z warzywami)
Zrobię na pewno ! tylko bez bułeczki tartej ;) świetny blog
OdpowiedzUsuńMam dość podobne zdanie, dobrze to ujęłaś. Mój syn (2,5 roku) ma już swoje ulubione dania, ale co jakiś czas próbuje czegoś nowego... zazwyczaj z naszych talerzy. Bo choć jemy zawsze razem i to samo (świetny sposób na "niejadka"), co jakiś czas na moim talerzu pojawia się produkt, którego syn wcześniej nie akceptował - z reguły sam mi podkrada i nagle odkrywa, jakie to smaczne ;)
OdpowiedzUsuńTeż lubi słodycze, robię mu wszystko sama (ciasta, ciasteczka, desery), na szczęście uwielbia owoce, jabłkiem i gruszką mógłby się żywić cały dzień, a za kromkę chrupkiego pieczywa lub tosta da się pokroić ;)
I tak, im więcej stresu, wciskania, tym gorzej. Na początku starałam się, żeby jadł obiad "normalnie" (wg mnie) - czyli trochę mięsa, trochę warzyw, ziemniaków - ale on woli najpierw surówkę, potem mięso, na końcu ziemniaki. To niech tak je.
I wyznaję zasadę, że jemy przy stole, na siedząco (czasem podwieczorki w pokoju na pufie) - nie ma biegania, uciekania, etc.
Pozdrawiam Was :)
Pozwolę się nie zgodzić. Młody jak był mały sięgnął po każdy smak - niestraszny był marynowany imbir, glony, ryby, warzywa i owoce. Z wiekiem repertuar maleje drastycznie – sytuacja zrobiła się nerwowa. Życie nie jest czarno-białe ;-)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam... moja dziecina aż piszczała do nowych smaków. Jakoś do czwartego roku życia - teraz żołądek ma jak pies - co dnia je to samo i broń Boże nowości... A my z Tatusiem i owszem - eksperymentujemy nader często (kulinarnie, znaczy się;) a rodziną z marginesu jak nie byliśmy tak nie jesteśmy. No i co w tej sytuacji, he..? ;))
UsuńPoza innymi zasadami dotyczącymi jedzenia, mam zasady dwie takie: Jak nie zje czasem całego posiłku, to nie umrze i nie wciskam. Druga. Nie każdy posiłek musi być idealnie zdrowo skomponowany.
OdpowiedzUsuńNo nie do końca z tą teorią bym się zgodziła :) Mam niejadka, może nie klasycznego, bo nie jest tak, że żyje powietrzem - uwielbia mleczne smaki, zje 2 zupy, 2 rodzaje mięsa i wędlin, 1 owoc, ryż, makaron bez dodatków. Słodyczy też lubi tylko kilka rodzajów, nigdy nie wziął do ust żelka, mamby czy innego cukierka, a jak czekolada to tylko kinder, innej nie spróbuje:) W domu jemy prawidłowo, różnorodnie, kolorowo, owocowo i warzywnie oraz razem, syn jednak nie chce próbować niczego czego nie zna, w przeciwieństwie do dziecka drugiego, który chętnie gryzie co mu podamy,a jak coś mu nie zasmakuje to po prostu odstawi. Groźby, prośby, odpuszczanie i nagrody mamy przerobione na wszystkie sposoby. Więc czekamy aż się odblokuje, raz na kilka miesięcy zdarza się,że zjada coś co nie gościło do tej pory w jego menu, np jabłko, kabanos. Wmuszanie oczywiście nie ma sensu, bo sama z dzieciństwa pamiętam historie jak we mnie wmuszano kotleciki i inne pyszności a mi wszystko rosło w ustach przy talerzu, narastała frustracja i smutek, a przede wszystkim złość na karmicieli :)
OdpowiedzUsuńZgodzę się z jednym, im bardziej zmuszam , szantażuje , naciskam tym mniej moje dziecię zje .Uwielbia słodycze , które mają być nagrodą za zjedzony posiłek. I tak w kółko. Apetyczne te klopsiki i akurat z Twojej kuchni nigdy bym nie zrezygnowała :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPo części zgadzam się z tym co napisałaś, są badania mówiące o tym, że jak matka ma ubogą dietę w smaki, kolory, mało zróżnicowaną, to jej dzieci są niejadkami, bo nie znają tych smaków i konsystencji.
OdpowiedzUsuńJednak są też dzieci z nadwrażliwością dotykową i tutaj mimo szczerych chęci rodziców, awersja wobec jedzenia jest ogromna
Ja też przyłączę się do 'Anonimowych'. Tzn. ogólnie się z Tobą zgadzam, rodzice popełniają wiele błędów, jest monotonia na talerzu, jest przymus - który wiadomo jak działa, bywa gorsza atmosfera w domu, która naprawdę na wszystko rzutuje. Natomiast ja, jako prawdziwy niejadek w dzieciństwie, nierzadko zmuszany do jedzenia, a obecnie jedzący WSZYSTKO (oprócz flaków) i aż za bardzo kochający jedzenie mogę śmiało powiedzieć, że jednak istnieją dzieci pobierające przedziwną energię z kosmosu, bo sama takim byłam. Potrafiłam przez cały dzień nie zjeść nic i nie czuć potrzeby zjedzenia czegokolwiek.
OdpowiedzUsuńPonieważ jedzenie było w moim domu problemem, mniej więcej do dziewiątego roku życia, kiedy to totalnie mi się odmieniło samo z siebie, jako matka jestem w tym temacie ostrożna, delikatna i bardzo czujna. Jemy zdrowo i różnorodnie, ale nie mam fioła na punkcie zdrowej żywności i super zrównoważonych posiłków, potrafię odpuszczać, nawet bardzo. NIGDY nie zmuszałam żadnego z moich dzieci do jedzenia!!! Przy trzecim dziecku zaeksperymentowałam z BLW, bardzo zachęcona wizją dzieciaka jedzącego wszystko. Wnioski: cała trójka to 'niejadki', niestety. Owszem, nie jest tak, że nic nie jedzą, ale dietę mają bardzo ograniczoną do wybranych produktów i cholernie trudno 'przecisnąć' cokolwiek innego. Syn mógłby jeść właściwie tylko buły, drożdżówki i pierś z kurczaka, plus szarlotkę. Starsza córka bardzo lubi wszelkie owoce, ale już z warzywami jest duży problem, a cała reszta piramidy żywieniowej, oprócz słodyczy rzecz jasna, mogłaby właściwie nie istnieć. Najmłodsza, moje dziecię BLW początkowo rzeczywiście jadła różnorodnie, ale obecnie owoce nie bardzo, warzywa w ogóle, mięso super selektywnie, dawniej ukochany ryż i kasze skreśliła całkowicie, z wyjątkiem owsianki, którą uwielbia, natomiast makaron w każdej ilości pochłonie.
Bywa tak, że przez pół dnia nie jedzą niczego. Czasem nawet dłużej. Czasem celowo ich 'przegładzam', żeby później ochoczo wsunęli coś fajnego, ale niestety, kończy się na stałym repertuarze.
Czy się martwię? Początkowo bardzo. A jeszcze jak widzę dzieci, które ochoczo i z apetytem wsuwają różne cuda, jak Twoja Zosia na przykład, popadam w lekki popłoch. Regularnie robię im badania, żeby sprawdzić czy nie wpadamy w jakąś anemię.
A piszę o tym nie po to, żeby uprawiać polemikę. Szczerze mówiąc wciąż jeszcze mam nadzieję, że ktoś będzie miał na to jakiś pomysł...
gosiu - moja mama mówi,że to taka karma, żebym wiedziała co ona czuła jak nie jadłam :D Też robię młodemu badania, wszystko gra, jest trochę za mały jak na swój wiek, ale być może to kwestia genów, a nie niejedzenia.Syn choć zaczął 5 rok życia pije jeszcze mleko modyfikowane 2x na dobę, więc pocieszam się,że witaminy i składniki odżywcze choć w takiej formie przyjmuje. Bo jak się można domyślać witaminek w żadnej postaci nie zje, syropu na wzmocnienie nie wypije (chyba, że nie wyczuje w herbatce). Swoja drogą, nie wiem co trudniejsze dla rodziców - niejadek, czy dziecko z nadwagą, które rzuca się na każdą postać jedzenia - takie typy w rodzinach o prawidłowych zachowaniach żywieniowych też się przecież zdarzają.
OdpowiedzUsuńmoja mama mówi dokładnie to samo :)
UsuńPocieszam się tym, że też tak miałam i wyrosłam. Ale wiecie, w czasach tej totalnej nagonki wszystkich i na wszystko, w dobie galopujących mediów trąbiących stale o tym jak powinniśmy żyć, co jeść itd., czuję się jednak niekomfortowo z naszą bardzo ubogą, choć inną w każdym z trzech przypadków, dietą.
No i poczułam się wywołana do tablicy tym postem. Bo jednak są dzieci niejedzące, mimo, że w domu warunki bardzo sprzyjają urozmaiconej diecie.
moje dziecko potrafi powiedzieć, że ma uczulenie na pizzę :D wprawiając w zdziwienie wielu ludzi,bo jak to, nie lubi pizzy, lodów, pączków, czy innych pyszności. Też bardzo długo szukałam winy w tym co się dzieje, martwiłam się, kombinowałam, szukałam pomysłów - wszystko na nic. Więc odpuściłam, proponuję, zachęcam, czasem stawiam brata jedzącego za wzór (choć tu ostrożnie, żeby nie wzbudzić nienawiści, że brat może lepszy, bo je - tu masz przewagę, bo cala trójka w typie niejedzącym :D ). Myślałam,że sytuacja się zmieni gdy pójdzie do przedszkola, do społeczności rówieśniczej,że niby w grupie raźniej, ale nie... no cóż.
Usuńnie, nie, grupa rówieśnicza to kit totalny. Na moich kompletnie nie robi wrażenia otoczenie konsumujące. Ani w szkole, ani w przedszkolu, ani nawet na spotkaniach towarzyskich. Kiedy dzieciaki wygłodniałe po zabawie i spragnione słodkości siadają do tortu urodzinowego mój syn ucieka do drugiego pokoju i buduje z klocków.
Usuńmasz rację. Uważam, że nie można zmuszać dzieci do jedzenia bo nabierają traumy i płaczą na samą myśl o posiłku. Córeczce (1,5 roku) staram się wymyślać różne potrawy, zmieniać, urozmaicać. Czasami nawet forma podania ma znaczenie, czasami fakt siedzenia na moich kolanach sprawia, że córka zjada posiłek chętniej niż jak siedzi w krzesełku do karmienia. Bardzo ważne dla każdej mamy jest nauczyć się NIE BRAĆ DO SIEBIE dziecięcej odmowy jedzenia, ani NIE OKAZYWAĆ ZNIECIERPLIWIENIA/ ZŁOŚCI jak kuchnia jest cała uciapana bo maluszek bada jedzenie (to ten początkowy etap).
OdpowiedzUsuńStaramy się też jeść wspólnie, o mniej więcej stałych porach, bez żadnych miśków, które niepotrzebnie odwracają dziecięcą uwagę.
I dodatkowo staram się angażować córkę w przygotowywanie posiłków (na miarę jej możliwości)- myje warzywa w miseczce, układa ser na kanapkach, posypuje obiady natką pietruszki itp. Dzieci to uwielbiają i wydaje mi się, że wtedy chętniej uczestniczą w jedzeniu.
ciekawy post i bardzo ciekawe komentarze, Gosia - u mnie to samo, cieszy więc, że nie ja jedna toczę takie boje. Polka Dot - mądrze napisane, niemniej jako mama niespełna dwulatki, z doświadczenia i obserwacji innych dzieciaków będę się upierała, że one czasem naprawdę jadą na tej kosmicznej energii z kosmosu... plus kawałek suchej buły... :-) u mnie przynajmniej są takie dni. pocieszam się, że młoda przynajmniej pije dużo i często, a póki mała - dostaje część witamin z mlekiem. co będzie dalej zobaczymy, mam nadzieję, że z czasem będzie bardziej entuzjastycznie nastawiona do nowości, które stopniowo jej podsuwam...
OdpowiedzUsuńo to post dla Nas :-)))
OdpowiedzUsuńnie można na podstawie jednego dwóch czy troje dzieci snuć teorii dlaczego dziecko nie je... każde dziecko jest inne, moja E. przestała jeść gdy skończyła 6 tyg... i w sumie do dwóch lat posiłki były monotonne i bardzo skromne, wszystkie badania wychodziły dobrze, przybywała po 10 dek msc. ale przybywała...
w tej chwili ma 3 lata i waży 10.5 kg bardzo dużo rzeczy nie je ale w przedszkolu zje więcej niż w domu
pod koniec msc idziemy znowu na badania przyczyną tego wszystkiego prawdopodobnie był refluks ... nie wiem który z kolei lekarz do którego się udaliśmy to stwierdziła ale z 10 specjalistów przeszliśmy...
i jeszcze jedno w USA u znajomych mojej siostry dziecko urodziło się z UWAGA JADŁOWSTRĘTEM... w tej chwili jest 5-cio letnią anorektyczką dziewczynka... więc myślę, że czasem dziecko może się zagłodzić...
na pewno im bardziej się wciska i naciska dziecko tym gorzej no i dzieci wyczuwają świetnie że matka się stresuje przy posiłku... oczywiście to wykorzystują :)))
pisze tu o tym bo skoro taki post to może moja uwagi się komuś przydadzą ja szukałam dwa lata pomocy i wiem że mamy niejadków maja przechlapane...
pozdrawiam ciepło
Przykro mi jak czytam takie rzeczy. Niestety mam w domu niejadka i nie wiem czemu moje dziecko nie je. Każda rzecz włożona do ust wzmaga u niej odruch wymiotny, każde jedzenie śmierdzi. W przedszkolu żywi się suchym chlebem, zielonymi ogórkami i listkiem sałaty. Chodziłam od lekarza do lekarza, od psychologa do psychologa. Diagnoz usłyszałam tysiące od autyzmu, przez ZA i SI. Co lekarz to inna opinia, jedni mówią czekać, drudzy głodzić, trzeci zmuszać. Ja jestem wrakiem, bo wyczerpują mi się pomysły na działanie, a w naszej służbie zdrowia (mówię o tej bezpłatnej) wszyscy mają nas gdzieś. Dodam, że druga córka starsza je wszystko i chętnie próbuje nowości, zwłaszcza że jestem mamą gotującą, czyli codziennie jest u mnie zupa, a drugie danie gdy są chętni (tzn jak mąż jest w domu i córka nie ma zajęć dodatkowych) Kiedyś o takich dzieciach jak moja młodsza oglądałam programy w TV i nigdy nie przypuszczałam, że to mnie kiedyś spotka. Wiele łez przelałam i nie widzę nawet światełka w tunelu a walczę już 4 lata. Gdy uda nam się wprowadzić nową rzecz do jadłospisu, to zazwyczaj z jakiejś starej rezygnuje i nie mówię tu o kotlecie czy zupie. My próbujemy z jednym kluskiem, bądź kropelką miodu....
OdpowiedzUsuńskoro ma odruch wymiotny,a jedzenie śmierdzi to jest nadwrażliwe na smaki i zapachy, a być może i dotyk. zresztą sama piszesz, że ma zaburzenia SI, próbowaliście terapii?
Usuńtak, chodzimy na terapię do Centrum Sens, efektów nie widać.
UsuńE. moja też tak miała ... jak była impreza i zastawiony stół to uciekała bo jej tak wszystko śmierdziało, że wymiotowała...
Usuńteraz już tak nie jest... jest dużo lepiej :))
terapia wymaga czasu i cierpliwości, bądźcie dobrej myśli
UsuńAgnieszko uwielbiałam czytać Twojego bloga. Piękne wnętrza, piękne kolory, fikuśne potrawy. Razem z Tobą płakałam jak straciłaś pracę, razem z Tobą celebruję każdą poranną kawusię....ale....dziś się wściekłam. Nie masz niejadka jak sama piszesz, więc nie powinnaś się na ten temat wypowiadać, bo się po prostu nie znasz. Mam niejadka i już kilka lat nie mogę znaleźć nigdzie pomocy. Moje dziecko boi się jedzenia, ucieka, wymiotuje ! Wygląda to na zaburzenia integracji sensorycznej w obrębie oralnym, ale nigdy nikt tego nie potwierdził. Nie bądź mądrzejsza od rodziców, którzy borykają się z problemami niejedzenia. Nam i tak jest ciężko. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńnawet terapeuta SI?
UsuńNo po prostu kocham Twojego bloga :) Za jakiś czas na pewno posłuży mi jako poradnik :))
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst obnażający częste źródło problemów z jedzeniem. Choć nasz Leo do niejadków nie należy, czasem zdarza mu się zwyczajnie czegoś nie chcieć zjeść. Staram się to szanować, choć rzeczywiście bywało, że np. w czasie ząbkowania popołudniu próbowałam na siłę go uszczęśliwić wpychając mu coś do jedzenie (bo przecież dziecko od rana nic nie jadło!), ale nie przynosiło to żadnych dobrych rezultatów. Przypomniałaś mi, że mi też czasem chce się zjeść mniej, a bywają dni, że pochłonęłabym całą lodówkę. Czy dziecko nie może mieć tak samo? :)))
OdpowiedzUsuńNiejadkiem i to bardzo opornym byłam, będąc dzieckiem. Teraz z przyjemnością już jako " jadek" z przyjemnością skorzystam z przepisu :) Zapraszam z rewizytą do siebie. Może moje pompony pobudzą apetyt :) http://mysweetdreaminghome.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńjestem przeciwna tej teorii. Mój syn z dnia na dzień przestał jeść zupy, i pić jeść mleko kaszki i inne dania. lekarz stwierdził że przejdzie mu to za 3 miesiące max a trwa już rok. ręce opadają.
OdpowiedzUsuń