Jeśli polubiłaś ten blog za ciasteczka, tarty, drożdżówki i namiętność, z jaką opisywałam ich właściwości, to może być rozczarowujące, rozumiem. Ale zaczyna mi to wyglądać na mocno osadzone już w moim życiu zjawisko, całkiem niewykluczone, że już zostanę taka zielona.
Potem jeszcze zacznę biegać maratony, schudnę i zostanę taką zasuszoną staruszką, chrupiącą seler naciowy sztucznymi zębami. Nic nie zostanie z mojego dawnego szaleństwa niedługo, z zakrapianych imprez, tańców na stole, z papierosowej chrypki, z rozpustnej kuchni pachnącej ciasteczkami z czekoladą. Jestem trochę na rozdrożu, przyznaję. Jeszcze tęsknię za fajeczką do porannej kawy. Wieczorami myślę o ciasteczkach. Zapijam te myśli ziołową herbatą i idę wcześnie spać. Rano piję wodę z cytryną, żeby nie tęsknić za fajeczką. Potem miksuję te soczki, zielone zupki, piekę chleby najzdrowsze (przepis niebawem). Czy to jeszcze ja?
Nawet jeśli chcemy wierzyć, że jesteśmy samą głębią, to i tak nasze nawyki i zwyczaje określają nas. Nie zapomnę nigdy tej tęsknoty za papierosami, którą odczułam najsilniej, jak już Zośka była na świecie, nie gdy byłam w ciąży, nie tuż po rzuceniu. Jak już była, a ja byłam matką. Nie bardzo wiedziałam, co to oznacza, bałam się, że stanę się innym człowiekiem. Że przestanę śledzić, co w polityce, że stracę przyjaciół, że nie będę już szaleć do rana, że wszystko, co dawne się skończy, a ja będę już tylko nią - taką MATKĄ. Dlatego wróciłam do palenia, zrozumiałam to po czasie - tak bardzo chciałam być znowu sobą. To palenie to była taka żałosna próba sklejenia dwóch tożsamości - mnie matki i nie-matki. Próba stworzenia matki ciut rockandrollowej, tak myślę.
Byłam sobie więc taka strasznie rockandrollowa cztery ostatnie lata, matka, a z fajeczką, patrzcie jaka szalona, no. Uciekałam przed kliszą, przed macierzyństwem totalnym, bałam się go jak ognia. Dziś już wiem, że mi nie grozi, i że nie papierosami się przed nim uchowam. Za dymkiem do wina tęsknię, ale już wiem, że mnie to nie odmłodzi. Dziś boję się bardziej, że mnie to postarzy, więc uciekam przed wizją pomarszczonego babsztyla z wielkim, zwiotczałym cycem wylewającym się z za dużego dekoltu. To ja już wolę te maratony i seler naciowy, serio.
Najnowszym pysznym odkryciem zielonej Polki jest ultraszybkie, turbozdrowe i arcyzielone pesto. Nie trzeba szukać do niego pinioli po całym mieście, swojskie takie jest bowiem i składniki w każdym sklepiku najpodlejszym za parę złotych dostaniesz. Wychwalać je będę, poza wspaniałym smakiem i faktem, że jest bombą witaminowo-antybakteryjną, także za uniwersalność. Wymieszasz z makaronem (u mnie pełnoziarniste farfale, w dodatku BIO hehe), oprószysz parmezanem - masz obiad w pięć minut. Resztę schowaj do słoiczka i smaruj nim kanapki, tosty, grzanki, tortille, maczaj w nim, co zechcesz, jak w dipie. Pamiętaj tylko, że zionesz potem czosnkiem, masz zielone paprochy między zębami, więc rób to jedynie w samotności albo w towarzystwie zaufanych osób, które także je będą spożywać. A potem żyjcie długo i szczęśliwie.
pęczek natki pietruszki
4 łyżki nasion słonecznika
5-6 łyżek oliwy z oliwek
nieduży ząbek czosnku
łyżeczka soku z cytryny
szczypta soli
Wszystkie składniki umieścić w blenderze i zmiksować na gładką pastę, może to chwilę potrwać, trzeba trochę powalczyć, przesuwać masę łopatką spod noży miksera. Gęstość reguluje się oliwą, pesto może mieć konsystencję od gęstej pasty po rzadszą, bardziej wypełnioną oliwą. U mnie raczej na gęsto, więc dolej więcej oliwy, jeśli chcesz.
suuuper, uwielbiam takie pesto'a :) ja robię sobie podobne z innych składników: 3/4 słoiczka suszonych pomidorów, garść słonecznika (lub właśnie pinioli) i jak za gęste dodaje wody. Można popieprzyć, ale soli raczej nie trza - bo pomidory są już posolone. Do tego makaron i parmezan. Możę nie tak zdrowe jak twoje, ale też szybkie i bez gotowania - a smak SUUUUPER
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dokładnie tak. Nie w temacie bycia mamą, bo nią nie jestem, ale jeśli chodzi i styl życia. Ciągle walczy we mnie chęć na zdrowo-zielono z chęcią na wieczorne winko, ulubione żelki i pizzę lub hot-doga teraz natychmiast! I już się cieszę na wszystko co zielone u Ciebie. Od dziś zjadam suszone śliwki, 4 dziennie.
OdpowiedzUsuńWoda z cytryną na czczo. Wszystko co pełnoziarniste. Z wiosną ta chęć jest większa a dopingu na blogach nie brakuje, tylko czerpać. Więc czerpię i gryźmy te selery:))
PS uwielbiam takie swojskie pesto, choć ja wolę zamiast słonecznika płatki migdałów, próbowałaś? :)
pozdrowiska!
Fajnie się to czytało wżerając zielony deserek z kiwi :) Fajnie jest też być zielonym! Ale z umiarem :) no i muszę kupić sobie blender...
OdpowiedzUsuńmy robimy też pesto z pestkami dyni, albo z orzechami włoskimi; oba klasycznie z bazylią- też są pyszne.
OdpowiedzUsuńUwielbiam! Muszę kupić natkę :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam pesto, makarony i pietruszkę, słonecznik i orzeszki też!
OdpowiedzUsuńa ja polecan smoothie z natki pieruszki kiwi i gruszki pysznosci :-) pesto musze koniecznie zrobic
OdpowiedzUsuńpodoba mi sie ta zielona faza:-)
Zostań zielona! Uwielbiam Twoje przepisy i historie w tle:) A pesto to jest strzał w dziesiątkę, wypróbuję na pewno.
OdpowiedzUsuńja to Cię matka uwielbiam!!!Anka, też matka;)
OdpowiedzUsuńtaaak... tak to właśnie wygląda... :-)
OdpowiedzUsuń