niedziela, 18 sierpnia 2013

dzięki, Warszawo

Obudziło mnie słońce, bezczelnie i malowniczo zalewające pokój hotelowy. Słońce i cisza, wielkie, miękkie łóżko, za oknem betonu stolica, przeciągam się, nic nie muszę, jak miło. Hotelowe śniadania, na których zawsze jem za dużo. Chrupiące bułeczki, grillowane pomidory, mocna kawa i croissanty, mnóstwo croissantów. Rozgrzany słońcem asfalt, miasto w sobotnie przedpołudnie, bez garniturów i pośpiechu, powolny spacer, witryny sklepów, palma. Ktoś dawno nie widziany i wreszcie spotkanie po latach, tyle się zmieniło, a jakbym rozmawiała z nią tydzień temu. Powiśle, leżaki, melonowa oranżada, słońce w zielonej butelce, kolejna mocna kawa i łatwa rozmowa o trudnych sprawach. Uwielbiam te kobiece spotkania, kiedy okazuje się, jakie jesteśmy podobne. Kolejna knajpa z kolejną bliską, piękną i fajną. Tym razem lodowata lemoniada grejpfrutowa z rozmarynem, odkrycie sezonu. Chrupiące kanapki, frytki w doniczkach, surówki w słoikach, u mnie wszystko dobrze, u niej też. To dobrze. A potem magiczny wieczór na moim szalu rozłożonym na trawie, piwo, dużo piwa, one dwie i parę tysięcy innych, świetna muzyka, dawka nocnych wzruszeń, głupawa. Jaki to był dobry dzień. Dzięki, Warszawo.  

...

I was woken up by the sunlight, isolently and picturesquely flooding the hotel room. Sunlight and silence, comfy bed, concrete capital city outside, how nice. Hotel breakfasts, on which I always eat too much. Crispy buns, grilled tomatoes, strong coffee and croissants, plenty of croissants. A heated asfalt, big city on a Saturday morning, no suits, no rush, a slow walk, shop-windows, a palm tree. Someone I haven't seen for a long time, so much has changed and yet we talk as if we met last week. Powiśle, melon soda, sunlight in the green bottle, another strong coffee and a simple conversation about complicated matters. I love those feminine meetings, when it turns out how much we have in common. Another bistro, another close, gorgeous and cool one. This time it is a supercold grapefruit and thyme lemonade, a discovery of the season. Crunchy baguettes, fries in flower pots, salads in glass jars, I am fine and so is she. That's good. And later a magical evening, we sit on the grass, there are beers, many beers, the two of them and another few thousand people, great music, a doze of nighttime emotions plus some giggling. It was such a good day. Thank you, Warsaw.
















Nasze warszawskie, męskograniowe absolutne oczarowanie. Kiedy na scenę na fortach Bema, w scenerii letniego wieczoru i chowającego się za drzewami słońca weszła ta piękna kobieta - taka silna i mocna, a jednocześnie liryczna, zamarłam. Kiedy śpiewała piosenki TLove i Bajmu, akompaniowana przez smyczkowy kwartet, jej głęboki głos i nieprawdopodbnie piękna aranżacja zamieniła te banalne piosenki w przepełnione dramatyzmem wykonania. Absolutnie niezapomniane, cudowne zaskoczenie, ciarki na plecach, mgła na oczach i wspaniałe doświadczenie, kiedy kilka tysięcy ludzi zwalnia, cichnie, odkłada kubki z piwem, gromadzi się pod sceną i zamiera w oczarowaniu i zdziwieniu. Cała ta modna, młoda masa ludzi patrzyła z zachwytem na starszą kobietę w sukience w kwiatki, w siwym koczku i wiem, czułam to, widziałam - podziwiała ją i wzruszała się jej pięknem i siłą.

2 komentarze:

  1. jestes piekna! warszawa tez, szczegolnie powisle :) , a w trojmiescie tez wiele sie dzieje, dla ciekawych kobiet konkurs na stylizacje na fejsie ph Matarni, powinnas sprobowac z takim lookiem:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta piękna blondynka to niestety nie ja:) Ja to ta z wielkim nosem na pierwszych zdjęciach:) i w warkoczu na obiedzie, ale konkurs i tak obczaję, dzięki!

    OdpowiedzUsuń