Miał być pełen atrakcji weekend, miały być Bliskie Spotkania z Książką, jesienne fotogeniczne spacery, potem dziecko miało iść na sobotnie nocowanie do dziadków, a starzy na imprezę. Były plany na sobotę, plany na niedzielę, no cudownie się to wszystko zapowiadało. Lecz zdechło, wraz z pierwszym kaszlnięciem przypominającym dźwięki zepsutego silnika. Pierwsze szkliste spojrzenie jej czarnych oczu i bliskie spotkania z książką stały się bardzo dalekie.
Przedszkola to cholerne siedliska wirusów i bakterii, kilkulatki to żadne niewiniątka - to mała zaraza, która zamienia życia rodzin z dziećmi w wieku 3-5 w pasmo chorób i infekcji. Zapalenia wszystkiego, zapalenia całego ciała, życie rodzin przedszkolaków to żywot gilem płynący. Do tego rotawirusy: pawie i biegunki atakujące od małego pacjenta zero z siłą wodospadu przewody pokarmowe wszystkich w rodzinie po babcie, dziadków, ciocie i kuzynów. Od października do maja nie znasz dnia ani godziny, nigdy nie wiadomo, kiedy nagle trzeba będzie rzucić wszystko w pracy, można jedynie podejrzewać, że w najgorętszym momencie. Nie przewidzisz, kiedy trzeba będzie odwołać wszystkie wyjścia, imprezy i weekendowe kolacje, najpewniej jednak wtedy, kiedy plany będą najciekawsze i będzie zależeć Ci najbardziej.
Już, już miałam nie pisać dziś nic - bo znowu nic takiego nie mam do pokazania, a czasu na szukanie mieszkaniowych inspiracji w sieci między inhalacjami, budowaniem z klocków, czytaniem książek i zabawianiem pacjentki jakoś mało było. Ale przejrzałam aparat, który od jakiegoś czasu leży ciągle pod ręką i uwiecznia wszystkie te duperele, z których składa się życie. I znowu przypomniałam sobie, że ono jest sumą tych małych chwil, niekoniecznie spektakularnych. I że dużo fajnych i ładnych momentów jest w tym przymusowym gniciu w domu. Że był czas na tosty z masłem orzechowym i bananami oraz te z gruszką i orzechami. Że były piękne zwierzątka z najmilszej puszystej modeliny. Półgodzinne siorbanie płatków z mlekiem i towarzysząca mu poważna rozmowa o śmierci, wieczorne cabernet we dwoje i do niego tartaletki z kozim i z figami. Był najbardziej domowy z domowych obiadów i to miłe uczucie, że przestałam psioczyć na przedszkolaki, na wirusy i bakterie, tylko przyjmuję to wszystko spokojnie i robię zdjęcia tym okruchom codzienności.
bez przepisów się nie liczy :DDD
OdpowiedzUsuńOj tam, takie impresje miały być:) Te ziemniaczane kotleciki chyba rzeczywiście zasługują na przepis, będę pamiętać:)
UsuńPyszne te okruchy codzienności, a najsłodsza ta pannica :-)
OdpowiedzUsuńPannica-diablica, słodka do zdjęć:)
UsuńChyba zacznę chorować, a Ciebie zaproszę do kucharzenia:)
OdpowiedzUsuńsiostra Agnieszka krzepi żarciem:)
UsuńZdjęcia jak zwykle piękne!:) zdradzisz co to za zestaw z modeliny? fantastyczne te motylki!
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Zestaw genialny, marki djeco, Zosia dostała na urodziny. Jak na francuską markę przystało, mają świetne ilustracje i projekty, a ta modelina mnie zafascynowała totalnie - puszysta i ciągnąca, super zabawa!
OdpowiedzUsuń