środa, 11 marca 2015

deska ratunku


Gdy już naprawdę nie mogę wytrzymać, biorę tablet i uciekam do kibla. Mówię, że muszę się załatwić, a tak naprawdę nadaję z ciotkami z Instagrama.

Bardzo wolno kroję, mieszam, gotuję, choć tak naprawdę umiem zrobić obiad w piętnaście minut. "Nie mogę - robię obiad!" - wołam, by raz kolejny wymigać się od zabawy lalkami, ludzikami z Lego czy od bycia mamą pieskową. I mieszam, baaardzo wolno. Nienawidzę tego. Tych zabaw i tego odmawiania. Wyrzuty sumienia są potężne, jednak nie na tyle silne, żeby zmusić mnie do bycia królową - mamą królewny i siedzenia na tronie. Czasem nie wytrzymuję presji i udaję kogoś innego, jednocześnie robiąc swoje - mieszam w tym garnku, gdy ona chodzi po kuchni z wózkiem i tak se gadamy jak te koleżanki, matki dzidziom, czy inna pani weterynarz z właścicielką chorego prosiaczka. Zośka jest chora i od trzech dni tracę zmysły - uwięziona z dwójką dzieci na chacie. W normalnych okolicznościach chętnie układam puzzle, rysuję, czytam. Memo, domino, chińczyk - proszę bardzo. Ale w rozsądnych proporcjach! Zawsze miałam problem z oddawaniem jej całej swojej uwagi, zawsze czułam, że to nie fair, jednocześnie z trudem dźwigając ciężar wyrzutów sumienia. Mam odwagę napisać o tym tylko dlatego, że dziś rano rozmawiałam z przyjaciółką. Jej synek też jest chory, i też męczy bułę, tyle, że on by chciał z nią urządzać wyścigi resoraków. Oczywiście, ona się nie ściga, tylko pozwala mu grać na tablecie ("póki nie oślepnie" - tak dokładnie powiedziała, a potem rżałyśmy, z chrumkaniem). 

O, Jezusie słodki, jakie to jest straszne. Czuję, że wpadam w jakieś takie niezdrowe otępienie, jeszcze dwa dni i znajdą mnie siedzącą w kącie pokoju, wpatrzoną w dal, będę się ślinić i bujać rytmicznie. No bo ani sekundy dla siebie, umyć, zjeść, popracować - no nic człowiekowi nie dadzą zrobić, bo już jedna stęka jeść czy spać, druga się nudzi. Przestała dziś gorączkować i zaczęła świrować, a ja razem z nią. Ganiam po chacie jak nakręcona: śniadanie, picie, smarkanie, wycieranie śliny, grzechotka, zmywanie po śniadaniu, ścielenie łóżek, usypianie, wycinanki, pomiar temperatury, jabłuszko, syropek, sprzątanie po wycinankach, koniec drzemki, zmiana pieluchy, karmienie, obiad, ciastolina, wycieranie śliny, picie, smarkanie, zmiana pieluchy, usypianie, pomiar temperatury...od samej próby spisania tego wszystkiego jestem zmęczona. I jak tu jeszcze te wpleść zabawy, ja się pytam? Nie ma kiedy, a w dodatku jeszcze jedna upierdliwa czynność i ucieknę pod pretekstem otwarcia drzwi listonoszowi. Nieliczne przestoje w tej tyrze, kiedy nikt nie stęka, nie wymaga wycierania, karmienia ani pomiaru temperatury, staram się wykroić na jakieś minimum higieny własnej - osobistej bądź psychicznej, obojętnie. Na uzyskanie jednej i drugiej mam jakieś pół godziny dziennie, pozostały czas jestem zajęta dziewczętami. Ostatnie trzy dni miałam luzik, bo tylko do późnego popołudnia, potem (nie licząc przydługiej, podwójnej sesji karmienia, która zabiera mi calusieńki wieczór) mam wolne, a użera się ojciec. Zabawia, wyciera gile, kąpie, czyta, karmi kolacją, a ja udaję, że nic nie słyszę, nie ma mnie, muszę do kibla. Najbliższe cztery dni spędzę bez tego komfortu, bo ojciec wybywa. Optymistyczny scenariusz jest taki, że gdy wróci, zastanie mnie siedzącą w kącie pokoju, wpatrzoną w dal, będę się ślinić i bujać rytmicznie. Pesymistyczny - że nie zastanie mnie wcale.

Pierwszy raz przerabiam chorobę Zośki z Hanką na pokładzie i powiem Wam, że to jest najgorsza kara za wszystkie najgorsze grzechy. Nie lubię się bawić z moim dzieckiem w większość zabaw, które ona aktualnie preferuje. Mam ochotę uciec od własnych dzieci, najchętniej zabarykadowałabym się w tym kiblu na trzy godziny i udawała, że umarłam.  Ech, to już naprawdę upadek, gdy twoją ostatnią deską ratunku jest deska...klozetowa.















P.S.: Jeżeli do niedzieli nie będzie nowego wpisu, powiadomcie policję - to oznacza, że uciekłam, albo, że się kiwam w tym kącie - w obu przypadkach moje dzieci są bez opieki.

lampka - grzybek - Scandikids
poduszka w gwiazdy - Toto Design
pled różowy - Maylily
stolik nocny - druciak - Belmam
myszka wróżka zębuszka - Scandiloft
spódniczka Zosi - Zara Kids
bluza z motylem - Zara Kids

27 komentarzy:

  1. Jej...czyli jesteś normalna :) czy ja jestem tak samo nienormalna?
    Boziu, no mam to samo... kiedy dzieci chorowały to czekałam aż mąż wróci i wychodziłam na godzinę i szłam bez celu. Cieszyłam się, że spaliny czuję, hałas na ulicy jakiś miły dla ucha nawet był.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skąd ja to znam... Z moimi chłopakami przesiedziałam tak cały luty z krótkimi przerwami na wyjście do lekarza albo szybkie zakupy. Nawet w toalecie nie dawali mi spokoju. Co chwilę słyszałam: Mamoooo a on mi zabrał...Mamooo a on mnie udrapnął, Mamoooo.... i Mamooo. Na szczęście choroby mają to do siebie, że w końcu mijają, czego Wam życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :)))) powiadomimy odpowiednie służby, żeby ktoś dzieciakom obtarł gile. Ja póki co przewijam , wycieram śline i karmie ale rytmiczne potrząsanie grzechotką i inne ćwiczenia stymulujące niemowlaka sprawiają że chce wyć w kącie.
    Trzymam kciuki, żebyś jednak zachowała higienę wszelką :)

    OdpowiedzUsuń
  4. powiem jedno: rozumiem w 100%.
    Kiedy Duży miał fazę na odgrywanie scenek resorakami i po raz setny w ciągu dnia jego auto mówiło do mojego auta "no cieść", miałam ochotę odpowiedzieć coś bardzo niecenzuralnego.

    A chorowanie... chorowanie przemilczę. Jestem tylko ciekawa, jak radzą sobie samotne matki, kiedy ich dzieci mają 40 st. gorączki, a trzeba wyjść z domu po srajtaśmę. Ja nie ogarnęłabym tego sama.

    OdpowiedzUsuń
  5. No nie wiem, czy juz lepiej u Ciebie, ale u mnie zdecydowanie lepiej po przeczytaniu Twojego posta... Nienawidze tych wyrzutow sumienia, kiedy czuje sie okropna matka, bo nie mam weny i ochoty bawic sie z Mlodym, czytac 50 raz tej samej ksiazeczki albo ganiac sie po domu...Jak to dobrze, ze o tym napisalas:) trzymam kciuki, zeby sytuacja wrocila do normy i zebys nie skonczyla w kącie;)

    OdpowiedzUsuń
  6. mam tą samą przypadłośc.. od dzieciństwa nie lubię sie bawić lalkami itepe hehe tak mi zostalo do dzisiaj .. w tym względzie jestem szczesciarą, bo moja pierworodna to typ samowystarczalny... potrafila godzinami sama sie bawic, wyklejac wycinac itp.. nigd dupy nie męczyła.. srednia to jej przeciwienstwo.... wiec ja maksymalnie wykorzystuje najstarszą:P no i mysle,ze jak najmlodsza podrosnie to ze srednią w sam raz się dogadają.. beda sie bawić do upadłego... także wspólczuje...

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj wspólczuje ale przyznaje że post świetny bo zabawny w tym wszystkim. I rozumiem ja mam jednego szkraba a chory od stycznia, więc ten kąt u mnie też prawdopodobny hehe

    OdpowiedzUsuń
  8. mam dokładnie tak samo jak ty z tą zabawą..pocieszę cię że jak Hanka podrośnie będą bawiły się razem, Zosia będzie mamą,Hanką dzidzią albo Zosia weterynarzem a Hania kotkiem- a Twoja rola ograniczy sie ewentualnie do prowadzenia mediacji (znad laptopa;)). Wiem co mówię, bo mam dzieci troje, 3,6 i 8 lat- a najstarsza z najmłodszą mają taką różnicę wieku jak Twoje zdaje się :) Aha, no i chorują zwykle razem więc rzadko bywam w domu z jednym chorym dzieckiem :) Trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mój ostatni tydzień wyglądał podobnie... Pocieszę cię, że po odgrywaniu roli mamusi czy też weterynarki w moim przypadku nadszedł czas na rolę nauczycielki. Nadrabianie tego wszystkiego w domu to jest dopiero koszmarek. Oj, miało być pocieszenie;)nie wyszło;)

    OdpowiedzUsuń
  10. My właśnie trzeci tydzień w domu siedzimy... Pierwszego już za bardzo nie pamiętam. Wiem, że mnie samą bolały oczy i nos od dopingowania 'Dmuchaj! Mocno! Dmuchaj!' Wycinanki, układanki i inne zabawy są samodzielne w miarę, ale tylko do obiadu. Potem już się tłuką i czekają na powrót taty.
    A ja zamykam się najczęściej ze słuchawkami na uszach;)

    Mamy myszke zębuszke. Doszyłam jej pościel do pudełka, żeby lepiej spała ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. U mnie, jak na razie, dzieci brak. Jednak to, o czym piszesz, znam z przyjazdów dzieci podrzuconych, czyli rodzinnych :) No jakoś nudzą mnie te wszystkie zabawy w doktora, kucyki, czy wyścigi samochodowe. Podobnie, jak Ty, jestem w stanie rysować, grać w planszowki, czy układać puzzle. Ale to chyba za mało... Pytam więc, co będzie, kiedy własne maluchy się pojawią i nie będzie wyjścia?
    PS. Zanim to napisałaś, myślałam, że tylko ja tak mam. Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Normalnie Cię uwielbiam za to, jak piszesz ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. No to ja mam inaczej zupełnie...zamiast gotowania obiadu, sprzątania, prasowania wolę bawić się ze swoim wariatem...mąż mawia, że ma w domu dwójkę dzieci ;-), a koleżanka że Franek nie potrzebuje wcale zabawek, bo ma mnie ;-). Rozumiem jednak Ciebie całkowicie ;-), bo nie wiem czy z dwójką bym dała radę....nie raz byłam Penny( ze Strażaka Sama), Szczerbatkiem ( z Jak wytresować smoka), a ostatnio bywam Lordem Sidiusem ( ze Star wars) bo przecież Obi-Wan musi mieć przeciwnika ;-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Sama się zastanawiam jak wytłumaczyć dziecku, że mama jest ciut duża na zabawy stadniną koni, a tym bardziej na ganianie za piłką po pokoju. Jedyne zabawy jakie zdołam przetrwać bez większego bólu to gry planszowe i budowanie z lego. Trzymaj się jakoś w tym kryzysie :))

    OdpowiedzUsuń
  15. Matko, mam identycznie - nienawidzę tych zabaw, wyścigów, lego... U nas ostatnie dwa tygodnie takie własnie z chorobą były i też z dwójką - jedno ryczy, drugie chce się bawić - horror, myślałam że się potnę :D Jak to dobrze, że nie wszystkie blogujące matki są idealne, bo myślałam, że to tylko ja tak mam ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Mam tak samo jak Ty, albo jeszcze gorzej (1 pocieszenie). Mam 3 dzieci: 15 lat, 10 lat i 14 m-cy. Najstarsza sama się ogarnia, ale jedzenie trzeba podać, bo "nie jestem głodna". Z średnim odrabiam codziennie lekcje (następny "kanał"- to jeszcze przed Tobą), bo "nic nie mam zadane" oraz wymyślać jakieś zadania, bo inaczej na nonstopie siedziałby na TV, PSP lub TELEFONIE. Młody chodzi za mną wszędzie, nawet do mycia i do WC, więc nie mam ani chwili oddechu. Do tego karmienie, przewijanie, usypianie. Poza tym jeszcze inne zajęcia dotyczące domu, bo też jestem fanką czystości i nie jestem chuj...wą panią domu a mąż ciągle w pracy. Na szczęście mam Mamę, która ogarnia Młodego, kiedy ja jestem 8h w pracy. Ale czasem mam ochotę zwiać na zawsze i po cichu przyglądać się jak sobie radzą beze mnie. Zastanawiam się jak ogarniają to wszystko mamy bliźniaków? Jak radziły sobie kobiety kiedyś bez ciotek z insta, internetowych zakupów i internetu w ogóle (2 pocieszenie)? Powtarzam sobie jak mantrę : TO MINIE, TO TYLKO PRZEJŚCIOWE, NIC NIE TRWA WIECZNIE (3 pocieszenie). Fajnie by było gdybyś mogła skorzystać z pomocy babci i wyjść z domu na godzinę, usiąść na ławce, popatrzyć w niebo i złapać inną perspektywę... Trzymaj się, dasz radę! Jak nie Ty to kto? Uwielbiam Twoje teksty i zdjęcia, zazdroszczę zdolności kulinarnej. Magda z Krakowa (socjolog także)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  18. Normalka...bo z dwójką Ja codziennie stoją w rozkroku...a kiedy jedno lub dwójka choruję ... robię szpagaty...
    Napisałam kiedyś posta o tym "Gdzie ukrywa się Matka?"...kibel był chyba moim "number one" :)...
    A ostatnio dziwnie chętnie wyrywam się do prac domowych, gotowania, zakupów..
    ." A Ty kochanie spójrz na dzieci.., a mamusi nie wolno przeszkadzać bo olej z patelni pryska..." - bardzo dużo oleju u mnie schodzi , hehe

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja jednak zawsze forsuję te zabawy, które są dla mnie odrobinę przyjemne. Pomijam gry, prace plastyczne i inne względnie fajne zajęcia. Są też inne sposoby. Nie raz na pytanie - pobawisz się ze mną??? odpowiadam - jasne, pod warunkiem, że mogę leżeć i mieć zamknięte oczy :) Całe mnóstwo takich zabaw można wymyślić! Wyrzuty sumienia siedzą cicho, a ja mam gratisowe nicnierobienie!

    OdpowiedzUsuń
  20. Sezon grypowy nie oszczędza... Ja od 5 dni siedzę w domu na zwolnieniu i najchętniej nie wychodziłabym spod kołdry.
    Hanka ma świetny sweterek :) Genialny!

    OdpowiedzUsuń
  21. Kocham Cię za ten tekst! I aktualnie mam to samo, tylko w wersji męskiej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  22. W końcu! Bez tego lukru, bez kolorowania! Pierwszy raz od dawien dawna czytam tak szczery, zabawny, mądry, prawdziwy post! Od razu mówię, że nie mam dzieci. Ale mam 5 bratanic i bratanka. Ostatnio rozmawiałam z bratowa, która ogląda i czyta różne blogi. Gdy widzi te uśmiechnięte mamy w pięknym manicure, o niezmierzonych pokładach cierpliwości, co cały dzień z uśmiechem na twarzy, wymyślają różne "kreatywne" zabawy swoim dzieciom i jeszcze mają czas na zakupy, zdrowy obiad, podwieczorek, sprzątanie itd itp. Pyta się mnie, czy to tak naprawdę? Czy tak się da? Bo szczerze można popaść w kompleksy oglądając niektóre blogi ;) Macierzyństwo jest piękne, ale niestety nie zawsze takie kolorowe, jakie widzimy w sieci. Koniecznie muszę pokazać jej Twojego posta! Buzia :*

    OdpowiedzUsuń
  23. Normalnie kocham Cię za ten tekst! Za poprzednie też :P

    OdpowiedzUsuń
  24. Przeczytałam jest to zarazem tragedia u komedia świetnie ujęte. Niczym starożytny teatr. Momentami śmiałam się do łez potem w pełni rozumiałam jesteś rewelacyjna kochana. Kocham mądre matki i Twój świetny styl wystrój humor

    Kasia z www.modelsoutfit.pl

    OdpowiedzUsuń
  25. Hahaha odkryłam dokładnie tą samą deskę ratunku :D tyle że u mnie internety tam nie sięgają :/ Uwielbiam ten post, w końcu coś prawdziwego :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Wszystko to prawda, prawda, PRAWDA! Codzienność wygląda nieco inaczej niż te nasze piękne blogowe kreacje, ale chyba dobrze, że je mamy, bo wtedy łatwiej nam ją znieść? Ten cały chaos i bałagan za plecami a na blogu piękne "chwile" do kontemplacji? Dziękuję za szczerość, bo ja też miewam dość swoich dzieci i to bardzo często!
    PS. U mnie nie ma opcji, żebym była sama w toalecie, ale przynajmniej wiem, że nie broją niczego w kuchni ;)))

    OdpowiedzUsuń