Nie mogłam się doczekać tej chwili.
Przez ostatnie dziesięć dni marzyłam o tym, by siedzieć na własnej kanapie, z jej ciepłym ciałkiem na piersi. Marzyłam, żeby być razem, tęskniłam do wszystkiego, co domowe, fantazjowałam o spaniu w swoim łóżku, z Nim. Chciałam znów czuć się bezpiecznie i błogo. Dokładnie tego dnia, kiedy opublikowałam mój ostatni (słynny już) post, trafiłam do szpitala, by wyjść z niego dopiero wczoraj. Za karę za obrazę uczuć kilku Anonimowych - powiedzieliby pewnie Ci najgłośniej wrzeszczący w komentarzach. Za karę, nie za karę - trafiłam. Przestraszona i smutna, w piszczącym łóżku z dziurawą pościelą, leżałam z wenflonem wśród roniących kobiet. Ktg, ciśnionko, prochy, trzy wizyty na porodówce, oksytocyna, wypełnione niepokojem, tęsknotą i nadciśnieniem czekanie. Zasadniczo rzadko jestem dzielna, a w takich okolicznościach to już całkiem ze mnie mięczak, pochlipujący w poduszkę, wystraszony jak dziecko.
Nie takiego rozwiązania pragnęłam, nie na taki finał liczyłam. Piszę o nim już pogodzona, bez traumy, ale gdy trzeciego listopada bardzo wcześnie rano setne chyba ktg, które wykonano mi na patologii ciąży wyszło mocno niewyraźne, zdębiałam. Od tamtej pory już wszystko szybko - szybko na porodówkę, szybko oksytocyna, zaraz potem tlen, nagle spada tętno i robi się gwar. Szybko na salę operacyjną, sama, bo mój mąż nie zdążył nawet dojechać do szpitala. Chyba na zawsze zapamiętam ten moment, gdy siedzę na stole operacyjnym pod wielką lampą, anestezjolog wkłuwa mi się w kręgosłup, wokół lekarze i pielęgniarki układają skalpele, zakładają czepki, a ja siedzę tam, goła, i ryczę, serce mi wali jak szalone, a łzy jak grochy kapią mi na brzuch.
Nie chcę się skupiać na tym, co bolesne i nieprzyjemne, bo jednak od chwili, gdy z głębi moich bebechów wygrzebali mi Hankę, jestem już wciąż bardziej szczęśliwa niż obolała. Nie skupiając się więc zanadto wspomnę swój żal, że musiałam to przeżyć. To upiorne grzebanie w bebechach i tę bolesną rekonwalescencję. Potworny ból wstawania z łóżka, tę słabość, gdy blada jak zombie, zgięta w pół, z kroplówką w jednej dłoni i workiem od cewnika w drugiej, próbowałam wykonać wokół siebie najprostsze czynności. To się wydawało takie intuicyjne, że nie powinnam być wtedy sama. Właśnie wtedy on powinien mi pomagać podnieść się z łóżka, podać wodę, przewijać nasze dziecko. Nie pomagał, bo nie mógł, bezduszność higienicznych restrykcji i regulaminów bolała bardzo. Ta samotność to dla mnie jedno z najtrudniejszych doświadczeń pobytu w szpitalu. Było jeszcze po porodzie trochę żalu i niepokoju, gdy okazało się, że młoda ma infekcję, więc powrót do domu oddalił się o kolejne dni w skrzypiącym łóżku z dziurawą pościelą. I z jednej strony tęsknota za nimi, za normalnością i domem, ból - już coraz mniej brzucha, a coraz bardziej pleców, mięśni, pękających pod nawałem pokarmu piersi.
A z drugiej strony - tylko ona i ja. Mogłam gapić się na nią godzinami. I gapiłam się. Podziwiałam doskonałość tej cudnej twarzyczki, wpatrywałam się z zachwytem w jej ziewnięcia i miny, głaskałam, wąchałam, tuliłam, karmiłam. Zwariowałam, zalała mnie hormonalna fala bezgranicznej miłości, oczadziałam z zachwytu, oszalałam ze szczęścia. Dziękowałam za każdą niechcianą i nielubianą minutę tej ciąży, za każdą chwilę tego bólu i za dziurawą pościel - jeśli to miała być moja cena za taką miłość i za taki cud, to ja czuję się wdzięczna.
W obliczu tego, co najważniejsze, w chwili lęku o zdrowie dziecka, wszystko inne schodzi na dalszy plan - to oczywiste. Domyślacie się, gdzie miałam tę idiotyczną dyskusję pod poprzednim postem? Absurdalność tego zjawiska nie przestaje mnie zadziwiać. Czytam sobie teraz (bo jednak w szpitalu wolałam oszczędzić sobie dodatkowych skoków ciśnienia) wypowiedzi zranionych i nadziwić się nie mogę. Nie sądziłam, że to, co piszę może być za trudne, a jednak, okazuje się, że nie każdy powinien tu zaglądać - bo jeszcze nie zrozumie i go zaboli (a tego byśmy przecież nie chcieli). Powiem to tylko raz i nie będę zagłębiać się później w żadne dyskusje - kpiłam, owszem, ale z hipokryzji, nie z niczyjej żałoby. Szydziłam - tak, z pustej konwencji, a nie z cudzych uczuć. Ironizowałam na temat rytuału pozbawionego głębi, z fasady, z miałkich relacji, płytkich intencji - kto tego nie zrozumiał, niech tu więcej tu zagląda. Serio - nie będę płakać po Anonimowych Awanturnikach, co więcej - właśnie zablokowałam tu dostęp tym, którzy nie mają odwagi podpisać swoich zarzutów. Przykro mi, jeśli przez to stracą możliwość komentowania inni, ale nie chcę więcej czytać takich bredni na - jakby nie patrzeć - MOIM BLOGU. W sumie to może powinnam się cieszyć? Fala hejtu dosięgła Polkę, + 100 punktów do lansu, jeszcze poczuję się popularna. Że zepsułam swój wizerunek? Że straciłam czytelników? Nie rozumiał mnie, kto sądził, że jestem ciepłą kluchą, której życiowym celem jest smażenie idealnych pankejków. Źle odczytał mój wizerunek, kto widział w Polce perfekcyjną panią domu bez poglądow. Tym z Państwa, których udziałem stało się to nieporozumienie, a ponadto: pieniaczom, awanturnikom, marudom, czepialskim, nadwrażliwcom, osobom bez dystansu, refleksji, poczucia humoru, z deficytem inteligencji - serdecznie już dziękuję.
Hania jest całuśna, a z Ciebie dzielna babka!:) Gratulacje Kochana!!! To co najgorsze już za Wami, najważniejsze że wszyscy cali i zdrowi. :)
OdpowiedzUsuńDużo codziennych radości, cierpliwości, snu i yyyy... snu! :P
Basia
dziękuję! póki co ze snem w nocy nie jest tak najgorzej :)
UsuńJak Ci zazdroszczę kobieto! Ty już ją masz, a ja czekam na Stacha do stycznia. Kopie mnie niemiłosiernie. Będę się wbijać w płaszcze i próbować założyć jakieś grubsze skarpety. Nie myśl o pierdołach - poprzedni post, a raczej jego odzew - Hanula i Wasza rodzinka jest najważniejsza. Ja prawie od początku miałam zablokowanych anonimów i nie żałuję. Nie ma pierdół, tylko odważne wypowiedzi pod nazwiskiem lub pseudonimem. Jeszcze raz gratulacje! ;)
OdpowiedzUsuńOjej to widzę, że mamy tak samo! :) byle do stycznia, jakoś przetrwamy tą zimę ;)
UsuńByle, byle. Mój się już kloc robi. Ja sama ważyłam 4,200...
Usuńdziękuję! I życzę Wam cierpliwości na ostatniej prostej, ja już pod koniec zieleniałam z zazdrości na widok noworodków :)
UsuńPiękna jest Hania :) gratuluję!
OdpowiedzUsuńTo co złe jest już za Wami. Teraz nie pozostaje nic innego jak cieszyć się większą rodziną.
Polko, z Pani brzucha wyszła przeprzepiękna dziewczynka, gratuluję :)
OdpowiedzUsuńWczoraj dopiero przeczytałam całą dyskusję pod halloweenowym postem i zaczęłam się martwić, że świat zmierza do zagłady przez to wszystko, co się dzieje w sieci; tekst był genialny, a komentarze pod spodem POTWORNE. Pogląd, że halloween jest lepsze od naszych TRADYCYJNYCH wielkich zniczy z pozytywką, kiełbaski na cmentarzu, zakorkowanych ulic i wódeczki (nikt mi nie wmówi, że na Wszystkich Świętych się nie pije alkoholu, skoro tylu później pijanych kierowców). spotkał się z komentarzami: "chyba nikt bliski ci nie umarł".
I naprawdę, przerażona byłam i załamana, że ludzie potrafią coś takiego wymyślić i tak błędnie odczytać Pani intencje.
Fakt, tekst był mocny, ale właśnie za to lubię tego bloga. <3
Dziękuję! Bardzo się cieszę, że jednak wszystko ze mną w porządku i wiele osób odczytało poprawnie moje intencje:)
UsuńCzy Ty te wszystkie komentarze przeczytałaś? Ja dałam radę tylko kilka. Faktycznie, jedyne co wyziera z tych wypowiedzi to kompletny brak zrozumienia. Czasem tak mam rozmawiając z moją mamą czy kimś z tego pokolenia. Ja jedno, a Ona usłyszy coś co czego dorobi sobie swoją teorię i w sumie koniec gadki. Wnerwiające jak cholera, tyle że matce chce się wyjaśnić co naprawdę miało się na myśli, a obcym? W sumie po co?
OdpowiedzUsuńPrzykre, że kiedy cierpimy ktoś ma czelność mówić nam, że to za karę... No ja widać mocno nagrzeszyłam, bo swojego bólu i niedowierzania, że to dzieje się naprawdę, nie zapomnę kiedy poroniłam pierwszą ciążę (to wprawdzie tylko 3 miesiące, mówią "takie rzeczy się zdarzają"... ale to jednak 3 miesiące, aż 3 miesiące)- widać personel szpitala miał "za zadanie" odpłacić mi za moje grzechy, dzięki, spisali się na medal. Ale to minęło... No ale nie o mnie tutaj ;) Trzymaj się, bo to Twój blog i Twoje życie, a dzidzia - jak każde nowe życie- skarb :)
Strasznie mi przykro z powodu Twojej straty, nie rozumiem, jak można bagatelizować cierpienie matki "tylko" 3-miesięcznego dziecka. Dzięki za zrozumienie, wszystkiego dobrego!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTrzymam za Was kciuki :)
OdpowiedzUsuńAnia.
piękna Dziewczynka!!!!! czekałam kiedy znów napiszesz, a Twój osobisty odbiór ciąży, porodu i tego wszystkiego mnie zupełnie do Ciebie nie zraził, wręcz przeciwnie, cieszy mnie jak dziewczyny mówią szczerze o tych doświadczeniach, a nie że tylko wspaniałe przeżycie, stan błogosławiony...itp, itd. A przecież jest też druga strona medalu ( jeszcze nie poznałam żadnej z nich, ale zdecydowanie lepiej wiedzieć o potencjalnych możliwościach każdej :)
OdpowiedzUsuńWiesz co? piękną istotkę wydałaś na świat, jest idealna. Dużo siły Tobie życzę kochana na dochodzenie do siebie po operacji, też tam byłam , też bez możliwości pomocy męża, też z infekcją , bolącym cewnikiem i...wstrząsem poznieczuleniowym ( nikomu nie życzę doświadczyć ). Polecam świetną maść na bliznę Contractubex. Buziaki dla starszej siostrzyczki i najmniejszego kwiatka w rodzinie, ale przede wszystkim dla Ciebie, za cały trud ciąży, porodu i rekonwalescencji, jesteś WIELKA! Kama
OdpowiedzUsuńSłowa pokrzepienia w ustach tych, którzy to przerabiali brzmią jakoś...pokrzepiająco :) dziękuję!
UsuńWitaj Agnieszko! Ja również dołączam się do poprzedniczek. Gratuluję ślicznej córeczki, śledziłam na instagramie zdjęcia i nie mogłam się doczekać Twojego powrotu na bloga ( każdy dzień zaczynam od sprawdzenia nowego wpisu, a i mój M. czasami zagaduje: co tam nowego u Polki i razem uśmiechamy się czytając). Nie chciało mi się pisać pod poprzednim postem, bo głupota ludzka nie zna granic... Wszyscy anonimowi nawet nie silili się, aby zrozumieć Twoje intencje, które dla innych od razu były jasne! Szkoda nerwów... Cieszę się, że już rodzinka w komplecie! Pełnia szczęścia! Jesteś dzielna! ( też jestem po dwóch porodach, a w każdym o mało nie straciłam dzieci, więc tym bardziej rozumiem). Macie fajny, radosny dom i zdrowe podejście do rzeczywistości, tak trzymać!!!
OdpowiedzUsuńHeh, to miłe i wzruszające, co piszesz o codziennym sprawdzaniu bloga :) Dzięki za gratulacje i miłe słowa!
UsuńNic się nie przejmuj Polko. Twoj blog, twój dom. Ty ustalasz zasady. A ciepła klucha nigdy nie byłaś :)))
OdpowiedzUsuńA co do Hani, to cudna do zatracenia. Pławcie się w miłości!
Wszystkiego dobrego dla całej Rodzinki :*
OdpowiedzUsuńPo pierwsze welcome back i takie gratulacje, ze hej! I po drugie...no tez bylam pod wrazeniem, myslalam sobie, ze jak wszystkie komentujace anonimy pekna od nadmiaru dobroci, wrazliwosci i tej nieprzebranej rzeki milosci, dystansu i jedynego, wlasciwego osadu otaczajacej nas rzeczywistosc to ho, ho...mysle, ze kontynenty by sie mogly poprzesuwac, ale one i tak pozostalyby w tym samym miejscu. Jeszcze raz gratulacje, moje dzieci juz wielkie i stare..ale nigdy nie zapomne tych pierwszych chwil z nimi. Takie rzeczy to tylko w realu. Usciski!
OdpowiedzUsuńhehe, dziękuję, ściskam!
UsuńNajpierw gratulacje już na insta podejrzałam Twoje Cudo :) ależ ona piękna :) a najpiękniejsza fotka z rozdziawioną buźką jakby chciała powiedzieć co już?
OdpowiedzUsuńAż z ciekawości zajrzałam pod ostatni post i jak zobaczyłam temat hallowen to wiedziałam o czym będzie dyskusja. Kilka lat temu na blogu Mili z domilkowego domu też rozgorzała dyskusja, choć dziewczyna pokazała tylko dekoracje z dyni i zapalone świece.
No cóż dla mnie choć Dzień Zmarłych to dzień odwiedzin moich nieżyjących już Rodziców, zgodzę się z Tobą, że mało kto przywiązuje wagę do powagi tego dnia. Ludzie spotykają się nad grobami osób zmarłych gadają, śmieją się, plotkują o innych, pstrykają fotki, przeglądają komórki..... potem idą na rodzinny obiad, ciasto na deser, kieliszek wina.....
I tyle w temacie, sory za wtręt....
No i o to dokładnie mi chodziło! Cieszę się, że nie ja jedna to zauważam. Dzięki za komplementy dla Hanki :)
UsuńCo tu dużo pisać, dziecinka śliczna, gratuluję !!! Współczuję przeżyć, które najlepiej jak najszybciej schowaj na dnie głębokiej szuflady. Nie ma co do tego wracać. Teraz jest czas na same radosne chwile. Jak patrzę na Zosię trzymającą Hanię to jakbym widziała moje dzieci sprzed sześciu lat. Mówię Ci dokładnie ta sama pozycja i to samo ujęcie. Wróciły wspomnienia :).
OdpowiedzUsuńUściski dla całej rodzinki :))
nooo, wzruszające to jest jak nie wiem, dzięki, ściskam też!
Usuńgratuluje dzieciaka! i gratuluje ilosci komentarzy pod poprzednim wpisem, co jeden to lepszy. ludzie uwielbiają robić sobie takie festiwal hejtu... chyba nie mają co robić w życiu. no ale trzeba przyznać że czytanie tego to rozrywka przednia, tak jak ten komentarz: 'Myślałam że jest Pani taka fajna a okazało się zupełnie inaczej. Czuję się przez Panią oszukana.'
OdpowiedzUsuńWeź już więcej nie kłam że jesteś fajna, co? :)
No i cholera wydało się, oszukiwałam Was. Myślałam, że uda mi się jeszcze jakiś czas utrzymywać, że jestem fajna :)
UsuńKochana Twoja Hania boska, taka mini a już twarzyczka dorosłego niemowlaka, nie mogłam się nadziwić na insta:)
OdpowiedzUsuńPozostałe kwestie w 100% popieram Polkę:)
Ileż dziś emocji. Kochana, ściskam Cię i ogarniam emocjonalnym ramieniem zrozumienia za ten tekst - za łzy na brzuchu, za samotność, za wgapianie w miny i w końcu za odcięcie od ludzi bez dystansu! Rozumiem tu dziś wszystko!
OdpowiedzUsuńnajwaziejsze ze juz z wami ;-)
OdpowiedzUsuńWspółczuję ciężkich przeżyć, ale jak widać - warto było :) Gratuluję!
OdpowiedzUsuńZaglądam tu od czerwca, nigdy nie zostawiałam komentarzy. Ale teraz chciałam Ci pogratulować :) Hania jest śliczna i najważniejsze, że już jesteście w domu. Rozumiem co przechodziłaś w szpitalu, ja urodziłam druga córeczkę Igusię rok temu 3 listopada :) i niestety mała też miała infekcję i też siedziałyśmy dłużej. I dokładnie jak Ty, z jednej strony bardzo tęskniłam za mężem, starszą córeczką i domem, ale szybko uzmysłowiłam sobie, że w pewnym sensie to prezent- to jedynie dni gdy byłyśmy tylko my dwie. Też gapiłam się na nią godzinami, cieszyłam spokojem, i poznawałam jej zapach, dźwięki, płacz...
OdpowiedzUsuńRóżnica wiekowa między moimi córeczkami jest mniejsza, niespełna 3 lata. Mają świetny kontakt. Uwielbiam je obserwować jak się razem bawią. Cudownie jest mieć dwie córeczki. Choć ostrzegam przed tym co Cię czeka-- od roku wciąż słyszę "no cóż, dwie dziewczynki? może trzeci będzie chłopak" lub lepsze " dwie córeczki... oj ważne , że zdrowe, nie każdy musi mieć parkę" a na łopatki rozwalił mnie tekst " druga też dziewczynka?! to się mąż nie postarał!" :)))) i tak do tej pory! wszyscy nam życzą trzeciego dziecka CHŁOPCA i nie słyszą, że nam się marzyły dwie córeczki i, że czujemy się szczęśliwi i spełnieni...
pozdrawiam!
Jak mnie to wkurza! Skąd ten mit o potrzebie posiadania "parki"? Jest idealnie, tak jak marzyłam, a rozczarowanie tych, którzy już w ciąży pytali, co będzie denerwowało mnie i smuciło zarazem. Jako matkę, kobietę i feministkę i żonę faceta, któremu wręcz współczuje się, że syna nie ma. Masakra! a podobieństwo naszych sytuacji rzeczywiście uderzające :)
UsuńJest cudowna! Śliczna na wszystkich zdjęciach, ale jakby nie było najbardziej rozczulają w dwójkę - młodsza i starsza siostra :) Gratuluję Wam i życzę, aby każdy kolejny dzień życia w czwórkę odkrywał przed Wami nowe uroki. Ściskam mocno no i cieszę się, że znalazłaś chwilę żeby skrobnąć słowo mimo, jakby nie było, nowej sytuacji w domu.
OdpowiedzUsuńdzięki :) no musiałam znaleźć chwilkę dla Was - widziałam jaki ruch był na blogu pod moją nieobecność i miałam straszne wyrzuty z powodu tak długiej przerwy :)
UsuńHanka jest cudowna:) Ciesz się i odpoczywaj i nie przejmuj komentarzami:)
OdpowiedzUsuńGratulacje przede wszystkim! Czuję się trochę wywołana do skomentowania...Tak się sklada, że miałyśmy podobny termin porodu, w podobnym czasie borykałyśmy się z remontowym bałaganem i nerwami i obie nie mogłyśmy się doczekać rozwiązania (ja słysząc całą ciążę, że urodzę przedwcześnie mniej więcej od końca września przebierałam nogami, po to żeby urodzić dopiero w 40 tygodniu ciąży). Ciąży nie łatwej, powikłanej, przeleżanej, obarczonej pobytami na oddziale patologii ciąży. I dziś, gdy czytam Twój post z jednej strony Cię rozumiem, ale z drugiej - myślę sobie, mnostwo w nim dramatyzmu, który może mocno nastraszyć inne kobiety w ciąży. O tym jak koszmarny ten poród może być - Ci co czytają, wiedzą że 1 był straszliwy, 2 też jakiś dramatyczny. Warto jednak pamiętać, że on naprawdę może być dobry i że cesarskie cięcie niekoniecznie jest tak trudne jak z Twojego opisu wynika....każdy zbiera się inaczej. Fizjologia inna, a przede wszystkim psychika. Ja miałam bardzo trudną dla siebie ciążę - pełną lęku, pełną fizycznego bólu. Poród cesarskim cięciem był bardzo dobry - nie czułam żeby ktoś mi grzebał w bebechach, rozmowy lekarzy i położnych były ciepłe i miłe, czułam się zaopiekowana i bezpieczna. Drugiego dnia po porodzie stanęłam na nogi i nagle okazało się, że połowa ciążowych dolegliwości minęła jak ręką odjął....Ból brzucha wcale nie był koszmarny, nogi podginąłam do karmienia na wieczór w pozycji klęczącej. Tydzień po cięciu blizna zagojona, maleńka. Czuję się fantastycznie! Pobyt w szpitalu ngdy nikomu nie służy, tęsknota za domem jest chyba doświadczeniem oczywistym. Jedzenie fatalne wszędzie, ale nie ma co straszyć innych, naprawdę! Trafiłam na opryskliwe położne, też leżałam w dziurawej pościeli, ale nie robię z tego elementu dodającego dramatyzmu mojej historii ciążowej i rozwiązaniu...To nie służy nikomu, ani nie wnosi niczego dobrego, nawet jeśli te straszne warunki i doświadczenia kończy się zdaniem o cudzie narodzin i zachwycie nad dzieckiem....
OdpowiedzUsuńZgadzam sie, jednak pamietajmy ze to opis przeżycia jednej, konkretnej osoby.. A nie wywód na temat możliwych opcji porodu.. Wiec czytające dziewczyny powinny o tym pamietać. Jesli ma byc pokrzepiajaco to napisze, ze pierwsze dziecko urodziłam godzinę po stawieniu sie do szpitala 9 dni przed terminem po 9 godzinach skorczow.. Drugie 10 dni przed terminem 6 godzin po odejściu wód.. Bolec bolało.. Ale chyba w całym rozrachunku porodów poszło mi gładko..
UsuńBuziaki dla Całej Czwórki!
..a komentarze pod ostatnim postem czytałam od deski do deski nie mogąc wyjść z podziwu jak można brać do siebie słowa które większości z tych osób nie tyczyly.. Skoro tak nie robisz, to nie o tobie ten tekst..
teyanne - ja tu nie pełnię misji zachęcania kobiet do rozmnażania, mój opis nie miał służyć niczemu innemu niż moja potrzeba spisania własnych doświadczeń. Oczywiście, że co kobieta, to inne doświadczenie porodu i ja się jak najbardziej zgadzam, że może być ono pozytywne - tyle, że takie nie było. I nie widzę powodu, dla którego miałabym coś pomijać czy koloryzować. Było jak było - oba porody do były moje osobiste dramaty, każdy z innego powodu i mam prawo tak je odbierać i opisywać. Nawet jeśli nie jest to świadectwo, które doda innym otuchy. Tak, jestem histeryczką, nienawidzę i boję się szpitali, nie umiem zachowywać się spokojnie i dzielnie w obliczu lęku, bólu i chorób. piszę o tym otwarcie i nie zamierzam zgrywać bohatera. Moje położne też ciepłe i miłe, brzuch po kilku dniach faktycznie boli znacznie mniej - ale czy to oznacza, że nie mogę napisać, że się bałam i płakałam, że tęskniłam za domem i czułam się źle? Każdy ma prawo do własnych przeżyć, na prawdę nie sądzę, żeby musiało to komuś służyć.
UsuńGratuluję córeczki! Jakże podobne doświadczenia miałam z pobytu w szpitalu, niespodziewana cesarka i ten ogromny strach na stole operacyjnym... Choć na co dzień wspomnienia te są coraz bledsze, skutecznie odstraszyły mnie od myśli o kolejnej ciąży. Podrawiam!
OdpowiedzUsuńpowiem Ci, że mimo wszystko chyba mniej mnie to odstrasza niż poprzedni poród...mimo że było na maksa niefajnie prędzej bym się zdecydowała na kolejne dziecko niż 5 lat temu po naturalnym porodzie. Tak czy siak - swoje trzeba przecierpieć niestety :(
UsuńGratuluje pięknej córeczki! :-)
OdpowiedzUsuńI cieszę się ze nie przejęłaś się tymi anonimowymi komentarzami pod ostatnim postem, Twoja odpowiedź na to wszystko jest idealna!
Pozdrawiam cieplutko :-)
cieszę się, że mnie rozumiecie, dziękuję za słowa poparcia :)
UsuńJaka śliczna i jaka wielka Hanna, wow! Gratuluję raz jeszcze! Jak czytałam to aż mi stanęły przed oczami wydarzenia sprzed kilku już lat, bo przeżywałam dokładnie to samo. Uff, dobrze że już to macie za sobą! Cieszcie się teraz sobą bez przeszkód!
OdpowiedzUsuńGratulacje! Witaj sliczniutka Haniu :)
OdpowiedzUsuńGratuluję !!! Haneczka jest cudowna :)
OdpowiedzUsuńCórcia przecudna Teraz tylko radość bycia razem :-)
OdpowiedzUsuńHania śliczna��Gratuluję i życzę samych uroków macierzyństwa!
OdpowiedzUsuńGdzie kupiłaś Haniowe ciuszki?
dziękuję! a z ciuszkami to bardzo różnie - część po Zosi, część z allegro, kilka sztuk z sieciówek.
UsuńA ja tam Cię kobito lubię. Właściwie mówisz to co ja czuję i myślę bez lęku. A miłośc matki choćby przez łzy jest zawsze najczystsza.
OdpowiedzUsuńUdało się Wam to dziecko ;) taka śliczna. Zdrowiej. Wiem co to wyciąganie człowieczka z trzewi... i to zrastanie, człapanie, krwawienie nad wyraz długo i nie daj Boże kichnąć...
haha, tak, kichanie i śmiech to masakra! mimo że już prawie nie boli przy poruszaniu to do dziś jak się śmieję, trzymam się z bólem za brzuch:) dzięki za dobre słowo!
UsuńGratuluje wspaniałej rodzinki, a przede wszystkim podziwiam Cie, że wytrwałaś i miałaś tyle sił. Ja, też z Gdańska, czekam na styczeń i strasznie się boję, właśnie tej samotności szpitalnej, o której pisałaś. Przerażona jestem też wiszącą nade mną cesarką, bo mój uparciuch, podobnie jak Twoja Hanka, nie chce się na razie przekręcić :( Ale czekam z nadzieją.
OdpowiedzUsuńPs. I zgadzam się w 100% z tym, o czym napisałaś pod "Halloweenowym postem". Niestety, żyjemy w kraju, w którym wg niektórych, istnieje tylko jeden, "słuszny" pogląd, wszyscy, którzy uważają inaczej, mają swoje zdanie, czy są po prostu inni -są źli i niemoralni...ech...
życzę Ci duuuużo zdrowia i szybkiego powrotu do formy :)
Trzymam za Ciebie kciuki, do stycznia jeszcze trochę czasu - przekręci się, zobaczysz :)
UsuńHania jest przesłodka. Najważniejsze, że jesteście już wszyscy razem i zdrowi w domu. Ja miałam też z moją Milą trochę kłopotów przy porodzie i też tego nie zapomnę do końca życia. Ale to mija i zostaje sama radość obserwacji rosnącej małej istoty. Najlepszego!
OdpowiedzUsuńno jasne, jestem w domu od czterech dni i już ten szpital wydaje się odległym wspomnieniem :)
UsuńDzielna jesteś bardzo. Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło i masz dwie cudowne, zdrowe córki przy sobie.
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego.
dziękuję :)
UsuńZajrzałam sobie ot tak i popłakałam się. Nie wiem, chyba z żalu, że nie mam takiej drugiej dziewuszki jak Twoja (mam już jedną boską pięciolatkę;), albo z zazdrości jakiejś paskudnej, albo może hormony zabuzowały... Nieważne - trzymam kciuki za całą Waszą bandę i z tego co tu widzę poradzisz sobie spokojnie ze wszystkim - szacun kobieto:)
OdpowiedzUsuńto chyba znak, że pora na drugie:) ja taką zazdrość odkryłam w sobie jakiś rok temu i jak widać - odczytałam sygnał :)
UsuńPolko Ty Moja Kochana:) normalnie przywołałaś we mnie "hormonalna fale miłości" i ide popatrzeć na śpiącego Jerzego:) Hanka jest boska! Wiedziałam, ze tak bedzie, jeszcze wtedy gdy była Ryskiem;)
OdpowiedzUsuńHeh, ja tego jeszcze wtedy nie wiedziałam (a poza tym była Ździśkiem:))!
UsuńAgnieszko kochana! Jest BOSSSSKA! A Ty dzielna! Miałam dokładnie tak jak Ty poród, dlatego Ci kiedyś pisałam ,że cesarka nie jest taka zła. Ból, cierpienie owszem. Ale jak wszystko dla nas KOBIET do przeżycia, bo jesteśmy silne a dziecko jest najważniejsze. Cudowne kobiety :)
OdpowiedzUsuńDziękuję:) To fakt, mimo, że nie to rozumiem pod hasłem "dobry poród", to zdecydowanie da się znieść.
UsuńPatrzę na Twoje maleństwo i samej mi się takiego maleństwa chce :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was gorrąco: alexanderkowo.blogspot.com
A co ty Mamuska się pierdołami przejmujesz :) niech se ludziska gadają i wyrzucają kwasy co prawda niekoniecznie na twoim blogu. Ty masz teraz Maluszka i nic nie powinno ci humoru psuć. Wychowanie Malca to wystarczająco ciężka praca, a dwóch to już masakra :) wiem bo też już mam dwoje.
OdpowiedzUsuńTo my podobnie - bo ja urodziłam synka 8 listopada. Też były próby porodu naturalnego, potem zanikający puls na KTG i decyzja o cesarce. Tylko, że to była już moja druga cesarka, więc podeszłam do tego na luzie i siedzenie nago na środku stołu przy tych wszystkich kręcących się dookoła ludziach jakoś mnie nie obeszło. Najważniejsze, że synek urodził się zdrowy. Potem też było jakoś różowiej niż u Ciebie, bo położne były bardzo pomocne, a i mąż mógł być przy mnie przez większą część dnia. Jednak szpital w Wejherowie jest chyba lepszy od tych gdańskich. Pozdrawiam Waszą czwórkę :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie zaglądałam tu już jakieś dwa miesiące, bo okazało się, że i nasza rodzinka się powiększy (!), a niedogodności pierwszego trymestru dały się we znaki okradając z sił i chęci nawet do czytania blogowych must-read'ów. W tym okresie przemknęła mi jednak myśl: ciekawe czy Polka urodziła i czy wszystko dobrze:) Wchodzę dziś i widzę ten mały Cud na zdjęciach powyżej i ogarnia mnie radość, że w połowie przyszłego roku też będę na tym etapie co Ty dziś:) Gratuluję Ci pięknych cór i... charakteru. Powodzenia
OdpowiedzUsuń