Ostatnio, gdy na dłużej wracał do domu z wojaży, był powitalny sernik. Ten na zimno, jego ulubiony.
Dziś też mamy taki dzień powrotu i znowu sernik, ale jakże inaczej się teraz czuję. Nie wiem, co we mnie ostatnio wstąpiło. Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć, ale na pewno chciałabym, żeby tak już zostało. Bo rozmazaną beksę z tego posta z sernikiem zastąpiła pełna energii, ogarnięta kobieta. Samodzielna i szczęśliwa. Dopiero teraz, w ósmym miesiącu, nie cackam się i nie roztkliwiam się nad sobą, że jestem taka biedna sama i nie ma mi kto wnosić siat na trzecie piętro. Kupiłam se drzewko na balkon i pierwszą dynię na zupę, i wniosłam, zasapana i mokra, ale szczęśliwa, że mam drzewko na balkon i dynię na zupę.
Przez ostatnie dwa tygodnie chodzę jak nakręcona, to ta faza gniazdowania chyba, bo co innego? Że już nie ryczę z byle powodu, że się więcej uśmiecham, noszę brzuch i pierś wypiętą, a głowę wysoko i jakoś mniej się zamartwiam tym, że mój tyłek nie jest w ciąży, a też mocno urósł. Jakoś znów bardziej się lubię, więcej sobie wybaczam, bardziej w siebie wierzę. Robię porządki i remanenty, przekładam, sortuję, odgruzowuję i wyrzucam, naprawiam, wymieniam, maluję, myję okna, piorę, kupuję wyprawki. Czekam. Nie popędzam. Chciałabym już ją mieć, ale tak też jest dobrze. Celebrowałam ostatnie nieśpieszne dni dla Zośki, ostatnie poranki z długim wylegiwaniem się w łóżku, ostatnie wypieszczone śniadania, wspólne wycieczki. Wczoraj miałyśmy ostatni wspólny wakacyjny dzień, mama i córka, od porannych chichotów pod kołdrą, przez wyprawę na konie i na wieś. I choć wiosną ta perspektywa - mnie w wysokiej ciąży zajmującej się nią samotnie latem - napawała mnie przerażeniem, dziś ogarnia mnie nostalgia. "Już nigdy nie będzie takiego lata, nigdy".
I trochę dlatego, żeby się teraz nie poryczeć, a trochę dlatego, że od dawna mam ochotę coś o tym napisać, powiem Wam, co jeszcze mnie tak uszczęśliwia - samochód. No nie on sam, zwłaszcza, że żadna z niego błyskawica. To prowadzenie samochodu, to ja za kółkiem się uszczęśliwiam. Pamiętacie, jak sikałam w gacie, że zdałam prawko? To najlepsze, co dla siebie zrobiłam od lat, dziś czuję to mocniej niż kiedykolwiek, gdy tak sobie śmigam po mieście, załatwiam sprawy, robię zakupy, zabieram Zosiulę na wycieczki, słucham radia, śpiewam i czuję się fantastycznie. To daje mi wolność i frajdę, podnosi samoocenę, jak nic innego na świecie. Myślę, że ta majowo-czerwcowa rozłąka (z tego posta o serniku) była taka niedobra, a ja taka nieogarnięta też z tego powodu - byłam wtedy bez auta po swoim pierwszym wypadku. Teraz, jako słomiana wdowa kierująca mam w sobie o sto procent więcej radości życia i samodzielności. To przez ten samochód, mówię Wam, hormony ósmego miesiąca i samochód.
Tamten sernik był sernikiem rozdziamdzianej, wytęsknionej łajzy, ten - to sernik radosnego powitania męża, bez którego jednak umiałam tym razem dobrze żyć. To sernik na pożegnanie lata, na ostatni dzień naszych z Zosią babskich wakacji. Wyszedł idealny, najlepszy w moim życiu. Ma w sobie elegancję i patos właściwe dla pierwszego dnia szkoły i dojrzałą słodycz końca lata.
Puszysty sernik z musem malinowym
Masa serowa:
- 500 g tłustego twarogu sernikowego (użyłam takiego w kostce, zmielonego trzykrotnie)
- 500 g sera mascarpone
- 3 łyżki mąki ziemniaczanej
- 1 szklanka cukru
- 3 łyżki cukru wanilinowego lub 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
- 5 jajek + 2 żółtka
- 1/3 szklanki śmietanki kremówki 30% lub 36%
Mus malinowy:
- 30 dkg malin
- 50 ml wody
- 1 łyżka cukru pudru
- 2 łyżeczki żelatyny
Przygotowanie:
- zmiksuj twaróg razem mascarpone, mąką, cukrem oraz cukrem wanilinowym, miksuj przez około 2 - 3 minuty na minimalnych obrotach, aż masa będzie gładka.
- wbijaj po jednym jajku, miksując wolno i na małych obrotach przez chwilę po każdym dodanym jajku, następnie dodaj żółtka i śmietankę, pomiksuj jeszcze chwilę.
- foremkę wysmaruj cieniutko olejem używając ręcznika papierowego
- masę wylej do formy (moja ma wymiaru 20x10, czyli ma małą średnicę i jest wysoka, w takiej czas pieczenia należy wydłużyć o min. pół godziny, podany czas jest dla typowych tortownic ok. 25 cm średnicy) i wstaw do piekarnika na grzanego do 180 stopni C i piecz przez 15 minut, następnie zmniejsz temperaturę do 120 stopni i piecz jeszcze 60 minut (dzięki temu urośnie tylko nieznacznie, ale równiutko, bez nierówności i klapnięć, zetnie się i pozostanie kremowy)
- po tym czasie wyłącz piekarnik, uchyl drzwiczki i wystudź go całkowicie w ten sposób
- przygotuj mus malinowy - 20 dkg owoców zmiksuj blenderem z cukrem i wodą, żelatynę rozpuść w odrobinie zimnej wody, odstaw, a następnie zalej kilkoma łyżkami gorącej, mieszaj aż do całkowitego rozpuszczenia
- dodaj żelatynę do zmiksowanych malin, wstaw ten "koktajl" do lodówki
- gdy mus zacznie gęstnieć (po 20-30 minutach), wyłóż na wystudzony sernik świeże maliny (zostaw kilka do dekoracji, pozostałe nie muszą dokładnie przykrywać wierzchu ciasta, rzucałam moje gdzieniegdzie, trochę więcej przy brzegach, by mus nie ściekał po bokach sernika), między owoce i na nie rozkładaj tężejący mus
- odstaw ciasto do lodówki na co najmniej 2 godziny, a najlepiej na całą noc
Teraz możesz łagodnie, choć nie bez nostalgii, pożegnać wakacje i powitać nowe.
To najlepszy tekst o serniku, jaki czytałam! :)
OdpowiedzUsuńAch jak bardzo się cieszę, że u Ciebie jest lepiej! :))
OdpowiedzUsuńSernik pewnej na 100% extra babki! :) Piękny! :)
Przemiłe słowa, niech energia i radość Cię nie opuszczają ani na chwilę:)
OdpowiedzUsuńEhh.. Ze mną chyba jest coś nie tak :p ostatnio po każdym przeczytanym wpisie ryczę. To chyba przez hormony, bynajmniej tak to sobie tłumaczę ;) sernik wygląda pięknie! 💗
OdpowiedzUsuńJa się udzielę w sprawie auta. ;) Jestem mamą trójki dzieci i bywam słomianą wdową. ;) Regularnie. I nie mam prawka! Wiem, wiem, wiem, że ułatwiłoby mi to życie na 200 %-tak jak piszesz, zakupy, przejażdżki... Ale jestem taka dziumdzia i wydaje mi się, że to nie dla mnie. :) Czy Ty Polko byłaś pewna, że się nadajesz na kierowcę? Bo ja raczej myślę, że nic by z tego nie wyszło, może bym i te papiery dostała ;), ale czy bym potem z nich korzystała... Zawsze się śmieję, że większe rondo albo skrzyżowanie, to wysiadam, zostawiam auto i idę...
OdpowiedzUsuńA tak jak piszesz, wiem, że bardzo bym urosła w swoich oczach. :) Stara a głupia jestem. :D Może czas spróbować? :) Pozdrawiam Cię mocno i życzę takiego nastroju na długi, długi czas. :) Żaneta
Nie wiem jak Polka ale ja nie wyobrażałam sobie siebie za kierownica;) (jak ja zahamuje przed inny samochodem..?? Itp..) a jak wsiadłam to zapomniałam o tych wszystkich glupotkach:) odwagi! Będziesz sie pózniej z tego niezle śmiać:)
Usuń10 lat odkładałąm zrobienie prawo jazdy. Zmusiła mnie sytuacja. Nie wyobrażałam sobie siebie za kierownicą. 3 lata temu zebrałąm się na odwagę. O dziwo zdałam za pierwszym razem tylko po to, aby zawozić dzieci do szkoły i przedszkola. Dalej niż na 20 km się nie wypuszczam choć tydzień po odebraniu prawka pojechaliśmy do Krakowa. Prowadziłam samochód 80 km do samych Łagiewnik i poszło łatwiej niż poruszanie się po naszych dziurach bo tu dużo skomplikowanych skrzyżowań i zakamarków. Do dziś najbardziej przeraża mnie skręcanie w lewo, patrzenie w lustro gdy jadę do przedszkola, a z prawej nic nie widać no i moja najgorsza zmora - PARKOWANIE. Jak za ciasno i boję się wyjechać to potrafię czekać nawet godzinę aż przyjdzie właściciel samochodu i mi wyjedzie, jestem też zdolna do tego aby zadzwonić po męża w kryzysowej sytuacji, który kiedyś jechał do mnie na rowerze ;) jestem też zdolna do tego aby poprosić obcego kierowcę, aby mi wyjechał (na szczęscie tylko raz męża kuzynki prosiłam). Mimo tego wszystkie WARTO!!!
UsuńChciałabym mieć więcej pewności za kółkiem. Cieszę się, że TY się odnalazłaś i sprawia Ci to radość. Jak ja prowadzę do w samochodzie musi być cisza bo wszystko mnie rozprasza.
POzdrawiam Cię serdecznie!!!
Cieszę się Twoim szczęściem! Nie ma co się mazgaić, kiedy wokół życie jest takie piękne. Genialna piosenka!
OdpowiedzUsuńPowiedz mi jak to jest, że piszesz tak dynamicznie, energetycznie; słowa przeskakują ze zdania w zdanie, a jednak... płakać się chce ze wzruszenia jakby się czytało jakiś powolny nostalgiczny esej? :-) Cieszę się, że już Ci lepiej i niech ten stan trwa i trwa! A sernik... zdecydowanie powinnaś stać na najwyższym stopniu podium dumnie prężąc pierś i brzuch do przodu:) Pozdrawiam, Marta
OdpowiedzUsuńWiesz, łezka mi się zakręciła w oku, tak pięknie piszesz o sobie, o Zosi, o małej, która jeszcze w brzusiu, o wyczekiwaniu na Męża...
OdpowiedzUsuńJeny dlaczego ja dopiero teraz tutaj trafiłam?? moge podziękować Amazing Decor bo '' wygooglałam'' nazwę sklepu + blog i wyskoczyłaś mi Ty. Pisałaś w poście o Krysi,że ją podziwiasz za siłę i determinację z jaką tworzy swoją rzeczywistość, a ja podziwiam Ciebie bo w żadnym stopniu z ta siłą jej nie ustępujesz. Oj jak ja dobrze pamiętam mój ósmy miesiąc ciąży - sapiąca ciężarówa ze stopami jak Fiona ze Shreka :-) więc z tą dynią i drzewkiem to szacun, bo ja za chiny bym nie wniosła.Sernik wyszedł jak z obrazka. Pozdrawiam Ciebie bardzo serdecznie. Kamila d-ugu.blogspot.com
OdpowiedzUsuńApetycznie... Oj bardzo apetycznie :)
OdpowiedzUsuń