Ciężka praca takie urodziny. Efekt końcowy jest jak scena z dopracowaną scenografią, nikt by się nie domyślił, co działo się za kulisami jeszcze pół godziny przed przyjściem gości: miotałam się nerwowo jak głupia po mieszkaniu, w dresach, twarz saute, kuchnia cała w kolorowych posypkach, na szybach rozbryzgane kremy, no masakra. Ciasteczka wymuskane, a ja jak kocmouch. Przydała się złota myśl, którą kiedyś gdzieś w necie zobaczyłam "keep calm and call mum" - tak też zrobiłam, rodzice mieszkają bardzo blisko, więc mama wpadła ugasić pożar, dzięki czemu udało mi się szybko nakręcić loka, odświeżyć się pod pachą i ubrać coś bardziej odświętnego niż poplamiony śmietaną dres. No i udało się, w godzinie zero już wszystko się zgadzało, pochichraliśmy się z koncertujących rozkosznie na instrumentach dzieciaków, pochichraliśmy się z siebie, bo nie udało nam się oprzeć pokusie wciągnięcia helu i śpiewania tym durnowatym głosem.
Goście dopisali, były dwie babcie, dwóch dziadków, dwóch wujów, cztery ciotki, jedna prababcia i jeden pradziadek. Jedliśmy różowy tort, babeczki brownies z musem z mlecznej czekolady, whoopie pies z musem z masłem orzechowym i focaccie.
Wyżyłam się tworząc dekoracje, było pastelowo, a jakże, z odrobiną czerni i bieli, sporo moich ukochanych kropek. Girlandę przygotowałam z wydrukowanych wcześniej kartek w kropki i paski - przykleiłam je klejem do dwukolorowego sznurka (baker's twine), chorągiewki na babeczkach i torcie powstały z taśmy washi. Tak, dobrze widzicie - zamiast obrusu używam cienkiej, błękitnej narzuty z ikei:)
Niestety nie jest tak, że ładne dekoracje można u nas kupić na każdym rogu, naszukałam się trochę, szperałam chwilę w necie, ale udało mi się wreszcie znaleźć balony w kropki i liliowe serwetki w białe polka dots, kupiłam je w sklepie partybudziki. Tam też znalazłam mnóstwo ładnych jednorazowych naczyń i słomek, ale te głównie użyłam na przyjęcie numer dwa, czyli imprezę dla dzieciaków, ale o tym jutro.
Tymczasem idę regenerować obolałe ciało, zażyć miętówki na przemęczony słodkościami żołądek, no i cóż, troszkę też popławić się aurze najlepszej mamy na świecie:)
Ombre cake - kolorowy tort
Składniki:
- 3 duże jaja
- 1/3 szklanki cukru
- pół szklanki mąki pszennej (75g)
- 3 łyżki mąki ziemniaczanej (30g)
- 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
- barwniki spożywcze
- Białka oddzielić od żółtek i ubić je na sztywną pianę stopniowo dodając cukier. Cały czas miksując wlać żółtka i dobrze je rozprowadzić.
- Za pomocą łopatki delikatnie wmieszać przesiane mąki z proszkiem do pieczenia.
- Ciasto podzielić na dwie równe porcje, do każdej dodać odpowiednią ilość barwnika i dokładnie wymieszać.
- Przelać do foremek i piec w 180ºC przez ok. 20 minut, aż wbity w ciasto patyczek będzie suchy.
- Przygotować pozostałe blaty w ten sam sposób - trzy do pięciu.
Przepis na kolorowe biszkopty wzięłam z bloga My man's kitchen
Każdy blat nasączyłam ciepłym mlekiem z cukrem waniliowym, sączyłam obficie, nie ma co żałować - wypije dużo. Przełożyłam go kremem własnego pomysłu- wyszedł fajny: puszysty i nie za słodki.
Uwaga: warto zainwestować w dobre, wiejskie jajka. Kilka blatów piekłam na takich prawdziwych, kilka na dyskontowych - ich białka były jak woda, a w konsekwencji - piana rzadka i do kitu, a biszkopt zbity gniotek. Te z wiejskich jaj były puszyste i sprężyste.
Krem śmietankowy
500 ml śmietanki kremówki
500 g serka mascarpone
4 łyżki cukru pudru
barwnik
Ubić kremówkę, pod koniec dodając cukier puder po łyżce, miksować chwilę, potem stopniowo dodawać serek. Aby uzyskać efekt ombre należy do całej masy dodać odrobinę spożywczego barwnika, najlepiej w proszku i uzyskać najjaśniejszy odcień, przełożyć nim blaty i z zewnątrz, zaczynając od wierzchu. Pogłębić kolor dodając jeszcze trochę barwnika, posmarować środkową część tortu, resztkę kremu zabarwić na najitensywniejszy odcień i posmarować nim dół tortu.