wtorek, 5 sierpnia 2014

zamiast ucieczki do raju




Gdzie byłam, jak mnie nie było?

Płynęłam, topiłam się, strużki potu ściekały po mojej twarzy, po karku i plecach. Miałam mokre cycki, włosy, nogi, brzuch, wszystko! W pierwszej ciąży puchłam, stopy nie mieściły mi się do żadnych butów, dłonie przypominały bochny chleba. Teraz woda bynajmniej nie zatrzymuje się w moim organizmie, o nie, ona wylewa się zewsząd strumieniami. Nie miałam pojęcia o istnieniu takiej ilości gruczołów potowych na moim ciele, nie sądziłam, że można lepić się do pościeli, przebierać dwa razy dziennie, brać po trzy zimne prysznice i wciąż ociekać potem. To może być nieco drastyczne, wiem, ale cóż, moje życie nie zawsze ma słodki smak arbuzowych lodów i różowej lemoniady. Ostatnio bywa słone. Jak ten pot.

To się chyba nazywa kryzys. Nie wiem, co robić, nie mogę sobie znaleźć miejsca. Za ciasno mi w domu, męczy mnie ta krzątanina w upale, to ogarnianie życia w strugach potu, dość mam tej redukcji do roli domowej matki. Jestem zmęczona, brakuje mi fantazji, mam deficyt weny. Gdy mnie nie było, troszkę sobie uciekłam. Od roli domowej matki i od krzątaniny. Byłam sama i byłam z przyjaciółmi, robiłam rzeczy właściwe dorosłym. Chodziłam po ulicach Warszawy, nagadałam się wreszcie z ludźmi starszymi niż moja córka, poszłam na dobry koncert. Cieszyła mnie wygoda hotelowego łóżka i smak śniadania, po którym nie musiałam zmywać. Tak, chyba odpoczywałam. Tęskniłam też bardziej niż bym chciała, nie da się uciec od bycia matką. Aktualnie to trudniejsze niż kiedykolwiek. O ile Zośkę można wcisnąć dziadkom, to Hanka rzuca się jak szalona, mój brzuch podskakuje tyle gwałtownie, co niespodziewanie, tak mocno, że nie da się o niej zapomnieć.

Mam ochotę uciec gdzieś dalej niż do stolicy. Najchętniej zwiałabym daleko - od miasta, od cywilizacji, od ludzi, od ich pytań i spojrzeń, od zbliżającego się wielkimi krokami porodu. Czuję, że najlepiej by mi było teraz na bezludnej wyspie. Jedyne, o czym ciągle marzę to kąpać się, pływać, unosić się na wodzie, czuć się lekko i rześko. Na bezludnej wyspie - jak sama nazwa wskazuje - nie byłoby ludzi, mogłabym więc bezwstydnie zrealizować tę fantazję. Mogłabym przeczekać te trzy miesiące, nie martwiąc się o nic, by wreszcie urodzić gdzieś pod palmą, z dala od białych kitli, kroplówek i procedur. Bezludna wyspa dostarczałaby mi też smaków, które odpowiadają mi ostatnio najbardziej - ananasy, mango, nektarynki i kokosy rosłyby na drzewach, w zupełności wystarczając mi do życia.
Każdy ma taką ucieczkę, na jaką zapracował. Na mojej warszawskiej nie było kokosów ani ananasów, odżywiałam się w hipsterskich knajpach i foodtruckach. Powróciwszy więc po czterech dniach bez gotowania z przyjemnością przygotowałam sobie deser prosto z raju. Równie hipsterski co warszawski burger - kokosowy pudding z tapioki z musem z mango. Wspaniały.




Kokosowy pudding z tapioki 
z musem z mango
(3-4 porcje)

Składniki:
1 puszka (400ml) mleka kokosowego
200 ml mleka (może być sojowe, migdałowe)
1/3 szklanki tapioki (do kupienia w sklepach ze zdrową żywnością)
1/4 szklanka brązowego cukru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
2 owoce mango
Przygotowanie:  
  • kuleczki tapioki zalać obydwoma gatunkami mleka, odstawić na godzinę
  • po tym czasie dodać cukier, wanilię oraz szczyptę soli i zagotować
  • gotować na małym ogniu przez 12 - 15 minut - do czasu, aż perełki tapioki staną się przezroczyste i miękkie
  • ugotowaną tapiokę przelać do małych słoiczków lub pucharków, zostawić na kilka minut do ostygnięcia, aby stężała i odstawić do schłodzenia do lodówki
  • 2 zimne owoce mango umyć, obrać, pokroić i zmiksować mlenderem na mus, wyłożyć na wierzch puddingu
  • podawać gdy będzie całkiem schłodzony

Mój deser powstał na podstawie tego przepisu z Jadłonomii >> klik.

13 komentarzy:

  1. Obiecywałam sobie, że zrobię ten deser już kiedy pojawił się na jadłonomii. Wygląda oszałamiająco i jestem bardzo ciekawa tego smaku, ale miałabym sama to wszystko zjeść? Muszę poczekać na jakąś imprezę, jakiś znajomych, bo składniki już mam w spiżarni. Co do odpoczynku, bardzo zazdroszczę tej hipsterskiej odskoczni, choć podobno era hipstera już minęła;);)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj współczuję Ci, wczoraj nawet sobie myślałam, że to co najbardziej przeraża mnie w myśli o drugim dziecku to sama ciąża - nie ze względu nawet na same dolegliwości, ale na przygniatające uczucie odpowiedzialności za małego człowieka w mnie... No, ale póki co to są odległe plany, więc zostaje mi upalna rzeczywistość biegania za 10-miesięcznym malcem, który niedawno odkrył wstawanie...
    Pozdrawiam i życzę temperatur choć ciut niższych niż 35st C :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Twój kod HTML nie może zostać zaakceptowany: Wartość musi mieć co najwyżej 4 096 znaków" - taki komentarz pojawia mi się jak próbuję skomentować post. Dlaczego? Czyżby mój komentarz był za długi?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wygląda pięknie :) Kolorowo i smakowicie. To już kolejny przepis z tapioką, który spotykam w necie i który sprawia, że ślinka zaczyna mi ciec. To chyba znaczy, że pora wypróbować któryś z nich :)

    Nigdy wcześniej nie komentowałam Twoich postów, pomimo, że zaglądam tu czasami. Ale tym razem jakoś tam naszło mnie na to, żeby się odezwać.

    Wydaje mi się, że bardzo dobrze rozumiem Twój kryzys. Sama doświadczam podobnego od jakiegoś czasu... W sumie to od paru lat... Kurde, jak ten czas leci... I wcale nie dziwię Ci się, że uciekłaś. Ja mam ochotę uciekać praktycznie codziennie. Od ludzi, od miasta, od życia. W sumie to nawet nie wiem, co mnie nadal trzyma w tym miejscu, w którym jestem. Wstaję codziennie, dzień w dzień robię dokładnie to samo... Śniadanie, kąpiel, praca, zakupy, obiado-kolacja, sprzątanie, kąpiel, spać. I tak dzień w dzień. Weekendy są od sprzątania, prania, prasowania, ogarniania ogródka, ewentualnie odwiedzania rodziny, na co nie mam w ogóle ochoty, ale trzeba. Wypada. Tygodnie lecą jak szalone. Żadnego konkretnego celu. Ty chociaż masz córkę, a my nawet nie mamy zwierzątka, a co dopiero dzieci... Nienawidzę Warszawy, hałasu, ludzi, smrodu, warszawskiego życia, lansu i stylu. Nienawidzę polityków za to, że kradną, nienawidzę tego, że nie jestem w stanie sama się utrzymać pomimo, że pensję mam wydawałoby się całkiem niezłą. Marzę o ucieczce z dala od ludzi, w ciszę, spokój, przyrodę, naturę, gdzie mogłabym się oddać zbieraniu grzybów, prowadzeniu ogródka, robieniu przetworów, piciu herbaty na tarasie, jedzeniu śniadania na łące, obserwowaniu ptaków i zwierząt, zbieraniu kwiatów, przystrajaniu wnętrza, czytaniu książek i błogim nicnierobieniu. Widzę się spacerującą w sukience, na boso, po zielonej trawie, w promieniach słońca, delikatny wiatr rozwiewa moje włosy... Jestem uśmiechnięta i szczęśliwa...

    OdpowiedzUsuń
  5. A z drugiej strony wiem, że gdybym wyniosła się taką w głuszę, to zaraz zatęskniłabym za cywilizacją, za sklepami, za tym, że wychodzę i wszędzie mam blisko, kino pod ręką, duże sklepy, że można się spotkać ze znajomymi kiedy tylko chcesz, że zamiast siedzieć i gnuśnieć mogę korzystać z życia, że mniej pająków, komarów i robactwa, że może kolejne studia, a może jakaś ciekawsza praca, bo trzeba się rozwijać. I na basen blisko, i na siłownię (pomimo, że teraz nie chodzę, bo nie ma czasu, bo się nie chce, itd). I tak tkwię w tym niezdecydowaniu wewnętrznym. Czasami aż mnie rozrywa od środka, boli, chce mi się krzyczeć, bo nie ogarniam... Nie wiem, jak znaleźć ten złoty środek, co z tym moim życiem zrobić. Jak pogodzić to wszystko? Jak sprawdzić, z czym będę się lepiej odnajdywać? W końcu życie mam tylko jedno i tak strasznie mi przykro, że nie spędzam go tak, jakbym mogła, że źle je wykorzystuję... A może by tak wyjechać w ogóle, najlepiej zagranicę, najlepiej gdzieś, gdzie nie będzie tak gorąco jak u nas, gdzie ludzie będą życzliwiej nastawieni, będą mniej narzekać (jakbym sama nie narzekała, co?), będą bardziej ucywilizowani... Ale jestem przekonana, że będąc tam zatęskniłabym zaraz za ojczyzną i językiem którym mogę się swobodnie z każdym porozumieć... A może luksusowe mieszkanie w bloku, najlepiej na ostatnim piętrze, żeby mieć piękny widok, nie musieć ogarniać ogródków, trawników, mieć więcej czasu dla siebie. A może jednak wieś, siedlisko, cisza i spokój?
    A tak naprawdę to jak zwykle jest tak, że wszędzie dobrze tam, gdzie nas nie ma. Trawa bardziej zielona po drugiej stronie płotu. Ja czasami dochodzę do wniosku, że chyba nigdzie nie byłabym do końca szczęśliwa. Bo są ludzie, którzy po prostu potrzebują zmian. Którzy ciągle robią przemeblowania, lubią generalne porządki, lubią się pakować oraz zaczynać życie od nowa. Z powiewem świeżości, nowości, wiatru zmian. I ja niestety jestem jednym z nich. Bez zmian umieram wewnętrznie, cierpię, czuję się jak w klatce. Nie zagrzewam długo nigdzie miejsca i wtedy jestem najszczęśliwsza. Nowe miejsca, nowe twarze, a ja oddycham, chłonę ten nowy świat i cieszę się nim, pomimo tego, że za chwilę będę tęsknić za swoim wygodnym łóżkiem, za własnym prysznicem, kuchnią i okolicą. Może gdybym była sama, bez partnera, to odważyłabym się przeprowadzać co pół roku, całym dobytkiem byłaby jedna walizka, mogłabym próbować sobie do woli miejsc i ludzi. Latem mieszkać na brzegu morza, zimą przenosić się w góry, żeby śmigać na nartach, wiosną podziwiać budzące się do życia Mazury, a jesienią tonąć w ferii barw i kolorów w Bieszczadach, okazyjnie wpadając do mojego luksusowego mieszkanka w centrum Warszawy, na szczycie wieżowca, gdzie miałabym urządzoną moją samotnię... Ale czy byłabym wtedy szczęśliwsza? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Karambolqa ale nigdy nie będziesz szczęśliwa jeśli nie znajdziesz szczęścia w sobie :-)
    A apropo wpisu na blogu - rok temu byłam w drugiej ciąży i z dwulatkiem i było lato :-P Dziś wspominam to z rozrzewnieniem, jaki wspaniały czas . I myślałam że nie mam na nic czasu zupełnie, aha. Chociażby się narzekało - dla zasady - wspomina się potem z rozbawieniem, tęsknotą ...

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę,że każdego czasem dopada kryzys i wtedy najchętniej ucieklibyśmy od wszystkich i od wszystkiego. Nie zawsze też życie pisze nam kolorowe scenariusze ,a wtedy tym bardziej potrzebujemy chwili tylko dla siebie.A nie zawsze jest taka możliwość.niestety ;[

    OdpowiedzUsuń
  8. deser swietny ale nie probowalam jeszcze z tapioka. zawsze robie z chia seeds. nie trzeba gotowac wtedy tylko zalewam mlekiem kokosowym wieczorem i do lodowki. rano tylko owoce i gotowe!
    kryzys rozumiem, chyba czasem kazdego dopada. nawazniejsze to wiedziec co pomaga bo to indywidualna sprawa jest. mi na przyklad pomaga samotnosc -szwedanie sie po miescie, po galeriach, jedzenie lunchu w parku na trawie. albo praca w ogrodzie :) przez prace rozumiem lanie wody na siebie i na kwiaty oraz siedzenie w cieniu z zimnym drinkiem :)
    pozdrawiam z nie juz tak upalnego londka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chia też kupiłam, będę eksperymentować - nie sądziłam, że wystarczy tylko zalać mlekiem, dzięki! pozdrawiam!

      Usuń
  9. A ja mam jeszcze tydzień do terminu i extremalnie energetycznego 3,5-latka w domu. Przy upałach w dzień nie wychodziłam z domu, pociłam się przy każdej możliwej okazji poruszania się, a dziś odpoczywałam w końcu. 20 stopni to było dla mnie zbawienie. Jeszcze tylko tydzień i już nie będę narzekać na to że się nudzę, że nic mi się nie chce i ogarnia mnie depresja bo po prostu nie będę miała na to czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  10. ślinka cieknie mi od wczoraj, jak zobaczyłam na insta :) Się skuszę i sama zrobię. Nawet nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak tapioka, ale teraz już wiem :)
    alexanderkowo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. mam tapiokę i ciągle boję się jej użyć...

    OdpowiedzUsuń
  12. Brzmi super! Do zrobienia:)
    Pamietam jak w ubieglym roku pocilam się latem... ubieralam się coraz "lżej" a i tak po chwili ubranie lepilo się do mnie i mialam ślady poty na ubraniach w dziwnych miejscach... Swoją drogą teraz nawet bez brzuszka też ciężko znoszę te upaly;)

    OdpowiedzUsuń