Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Santa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Santa. Pokaż wszystkie posty

piątek, 6 grudnia 2013

magiczne fluidy i szał pał

Nie ma wątpliwości - był, odwiedził nas, gdy spaliśmy. Pierwszy, niepodważalny dowód to buty pełne łakoci i upominków. Na kuchennym stole został też niezbity corpus delicti w postaci śladów po jego nocnej uczcie. Zostawiliśmy mu szklankę mleka i talerz ciastek, specjalnie przypalonych dla niego przez Zosię i tatę. Młoda dołożyła jeszcze banana, zatroskana o jego formę w tę wietrzną noc. Drugi raz w życiu widziałam moje dziecko dosłownie roztrzęsione z emocji, małe, drżące rączki niezdarnie walczyły w pudełkami i taśmami, rwały papiery, zaspane czarne oczka błyszczały i z każdą chwilą otwierały się coraz szerzej z zachwytu, a pulchne policzki nabierały rumieńców z wrażenia. Piszczała, skakała, tuliła swoje aniołki i małego jamnika. Istny szał-pał. 

Kto nie widział dziecka w mikołajkowy poranek, nie widział prawdziwej magii, szczerej fascynacji, nie doznał tego szczególnego rodzaju wzruszenia. Nie sądziłam, że oszukiwanie dziecka może mi sprawić kiedykolwiek taką radość.

Tę chwilę w porannym półmroku zostawię tylko dla nas,  za piękna, zbyt rodzinna i tylko nasza była, by biegać z aparatem. Uwieczniłam krajobraz po bitwie, gdy młoda, posilona sporą dawką czekoladowych misiów i żelków, z aniołkiem w kieszeni poleciała już do przedszkola.

Jeszcze ten śnieg za oknem, czysty i puszysty, tak, jak chciałam. Magiczne fluidy wiszą w powietrzu, czuję to wyraźnie. Ale cudnie jest. 











P.S: Dziś odpalamy piernikową manufakturę, w weekend będą więc pepparkakor oraz świąteczne DIY: domowe kule śniegule. Zaglądajcie!

sobota, 23 listopada 2013

mikołajkowe misterium

Budziłam się po kilka razy w ciągu nocy i w totalnej ciemnicy macałam stojące przy łóżku buty. Szeleszczą papierki - był! Budziłam brata, zapalaliśmy lampkę i rzucaliśmy się na paczki, wypakowując z nich cukierki, czekoladki i różne drobiazgi. Moje wspomnienie Mikołajkowych poranków z dzieciństwa to pamięć ogromnej magii i wielkich emocji, to były absolutnie wyjątkowe dni. Raz, że wypełnione słodyczami do granic możliwości, dwa, że naprawdę czułam wtedy te czarodziejskie świąteczne fluidy.

Łykałam wszystko jak ciepłe bułki - od aniołków, które zabierały moje listy zza okna, przez grubego kolesia, który przenikał do nas przez dziurkę od klucza, aż po chudego sąsiada w niebieskim szlafroku, który wręczał mi lalkę (pewnie coś w okolicach '88 roku), twierdząc, że jest Świętym. Uwielbiam te świąteczne bujdy tak jak uwielbiałam dostawać mikołajkowe drobiazgi, zawsze oprócz łakoci w paczce były różne papierniczo-zabawkowe małe cudności: notesiki, naklejki, kolorowe ołówki i najsilniejsze wspomnienie: przyczepiaczki. Tak się u mnie w rodzinie mówiło na małe, kolorowe maskotki z Pewexu, którym można było otwierać łapki i gustownie osadzać je np. na krawędzi zasłony. Pamiętacie je? Mam do nich straszny sentyment, co roku moja kolekcja rosła o dodatkową: małpkę, żabkę czy innego pieska i doczepiałam je do rzędu pozostałych na zasłonie. Szał.

Odtwarzam teraz to wszystko, tworzę ten mikołajkowy teatr dla Zośki tak, jak robiła to moja mama. Buduję napięcie wieczornym szorowaniem butów, wprowadzam też dodatkowy element dramaturgii w postaci zostawiania na stole ciasteczek i mleka dla Mikołaja. Mama jeszcze nie znała tego patentu, to były czasy sprzed amerykańskich filmów świątecznych. W ubiegłym roku Zośka miała już ponad trzy latka i to były jej pierwsze świadome Mikołajki...zamarła rano na widok pustej szklanki po mleku i okruszków na talerzu. Wyglądała, jakby otarła się o jakieś misterium. Zaczęła się drzeć i trząść, potem rzuciła się na swoje buty...leżeliśmy razem w pościeli, gdy wyciągała czekoladki, naklejki, kredki ("Maamooo, marzyłam o takich!!!"), a ja ryczałam.

Dlatego nie mogę doczekać się Mikołajkowego poranka w tym roku, to jest tak wzruszające dawanie dziecku magii i szczęścia, rozklejam się totalnie, kiedy pomyślę, że to właśnie będzie jej wspomnienie na resztę życia. W tym roku oprócz pewnej koniecznej dawki łakoci znów idę w papierniki. Znalazłam takie cuda, że sama chciałabym je znaleźć w bucie. Będą więc ołówki, długopisy, naklejki, portfelik i... no, może nie "przyczepiaczki", coś o wiele ładniejszego - Sonny Angels. Znałam je z zagranicznych blogów, jak zobaczyłam, że można je kupić w Polsce, oszalałam. To przeurocze, małe golaski ze zwierzęcymi, kwiatowymi czy warzywnymi głowami. Wybierając takie rzeczy, odtwarzam swoje wspomnienia, wiem to, ale one są piękne, więc chyba nie ma w tym nic złego. I tak sobie myślę - może te aniołki to będzie już nasza Mikołajkowa tradycja?

Zośka w tym roku w bucie znajdzie oprócz łakoci zestaw uroczych japońskich papierniczych drobiazgów i trzy małe aniołki Sonny Angel z przepięknego sklepiku (nomen omen!) lots of dots.

Chcielibyście takie golaski do buta dla swoich dzieciaków?

Uwaga, uwaga, taram, taram - już jutro mój pierwszy konkurs, w którym będzie można wygrać te cudaki z limitowanej, świątecznej kolekcji.

Czuwajcie!














źródło zdjęć: pinterest, lots of lots